Nagle nastała niezręczna cisza, tak jakby wszystko zostało już powiedziane, a my przecież dopiero złożyliśmy zamówienie. W pewnej chwili uśmiechnęłam się po nosem i dopiero wówczas objawiła się wścibska osobowość Roberta.
– Podziel się – powiedział.
– Czym? – udałam zdumienie, chociaż dobrze wiedziałam, że to mój uśmiech wywołał w nim zaciekawienie. Pewnie sobie pomyślał: i co się tak, puchu marny, uśmiechasz, co ci tak wesoło? No mów mi tu szybko. Ale nie padł z jego ust żaden ze znanych mi tekstów, w zamian patrzył tylko na mnie badawczo.
– Tym, o czym nie chcesz mówić, tym, o czym w moim towarzystwie wolisz milczeć.
– Nie mam nic takiego w zanadrzu – fuknęłam.
– To co się tak uśmiechasz?
– Bo rozśmieszyła mnie ta cisza, która jest coraz częściej powtarzającą się anomalią. No chyba tak się to mówi – dodałam szybko.
– Wiesz, co jest anomalią? – kontynuował poważnym tonem Robert.
– Nie, ale ty mi to wytłumaczysz. Tylko wiesz, ja już mam weekend, jest piątek po osiemnastej i wtedy już nie myślę, więc, proszę, tłumacz mi powoli, nie plącz samogłosek ze spółgłoskami…
– Dobra, nie sil się na żarty, tylko powiedz, jak tam twoja nowa miłość.
– No wiesz, uważasz, że uśmiechałam się, ponieważ pomyślałam o nim?
– Tak właśnie uważam.
– To się pomyliłeś! Nie muszę cię okłamywać, bo nawet gdybyś nie chciał o nim słuchać, a ja miałabym nieodpartą chęć wywalić z siebie swoje rozterki, to i tak byś słuchał, nie myśl, że czekałabym na pozwolenie.
– Ooo – zaśmiał się Robert – nie może być. Wiesz, maleńka, gdybym ja nie chciał słuchać, tobym twoją paplaninę zagłuszył innymi myślami, ty mówiłabyś o nim, a ja myślałbym choćby o lodach waniliowych albo o pracy, albo o tej lasce, co siedzi w rogu i błądzi gdzieś myślami… Sądzisz, że ona myśli o nocy, której nie było, czy o tym, że się skończyła? – wypalił Robert i całkowicie zmienił bieg naszej rozmowy.
Prawie założyliśmy się o to, co tej kobiecie w głowie siedzi, jakbyśmy mieli za chwilę zrobić wiwisekcję albo jakby ona miała podejść do nas i zwierzyć się ze swoich myśli. I tak, oceniając czyjeś gesty i mimikę twarzy, zjedliśmy danie główne.
– Chcesz lody? – zapytał Robert, nie podnosząc wzroku znad menu.
– Może te waniliowe, które miały cię ratować przed moimi zeznaniami – zakpiłam.
– Może… – odpowiedział bez większego entuzjazmu Robert i znowu nastała ta cholerna dwuznaczna cisza. Po co ja się odezwałam w ten sposób, po co… Czy rzeczywiście chciałam mu opowiedzieć o więzieniu, w które siebie wpędziłam…?
Kiedy podszedł kelner, Robert stanowczo powiedział:
– Poprosimy dwa razy Jumbo, duże poprosimy – poprawił się.
– Robert – krzyknęłam niemalże – nie mam ochoty na alkohol, lody mieliśmy jeść. – Kelner stał się czujny i zmieszany patrzył tylko na Roberta, który poradził sobie z moim sprzeciwem w mistrzowski sposób.
– Dla tej pani poproszę podwójny lód. – Kelner uśmiechnął się pod nosem, jak ja przed kolacją, i zapewne nie chcąc słyszeć moich protestów, szybko odszedł.
– Chciałabyś, Wioletta, żeby on się rozwiódł? – wypalił nagle Robert, a ja poczułam jego słowa na swoim policzku.
– Ja… ja… – jąkałam się – nie, przecież nie mogłabym…
– Nie pytam o to, co byś mogła, tylko co byś chciała. I nie ściemniaj, chcę wiedzieć ot tak. – I dodał coś, co mnie rozjuszyło: – Przecież nie będę cię oceniał.
– Nie będziesz oceniał! Ha, ktoś by pomyślał, że jesteś taki tolerancyjny, tyle że ty mnie już oceniłeś… Ale okej, powiem ci. On od półtora tygodnia znowu ma na mnie wyjebane, odkąd wytrzeźwiał, odkąd odwiozłam go… On nie tylko by się nie rozwiódł dla takiej wariatki jak ja, ale i zerwał ze mną bliższy kontakt, a ja, durna, ja za nim tak cholernie tęsknię, tak mocno, jakbym spędziła z nim nie kilka nocy, nie kilka popołudni, jakbym nie otrzymała od niego kilka skradzionych pocałunków, tylko wieczność, którą ukróciła…
– Zamilkłam, bo chciałam powiedzieć, że moralność, że ocuciła go rzeczywistość, przywróciła do porządku teraźniejszość, ale przecież on mógł dojść do wniosku, że po pijanemu zrobił głupotę, że byłam tylko głupotą, która to głupota wykorzystała fakt, że jego płaty przedczołowe były zamroczone alkoholem, że jego logiczne myślenie wzięło urlop, ot tak – logika była przemęczona i ustąpiła na tą krótką chwilę głupocie, a ta znalazła sobie mnie. I teraz czuję się jak skończona idiotka. To poczucie, którego nie mogę się wyzbyć, wpędziło mnie w więzienie, w którym nie chcę przebywać.
– Jesteś dla siebie dość surowa – złagodniał nagle Robert. – Czego się boisz? Dlaczego tym razem nie obstajesz przy swoim, że może on polubił cię za bardzo, ale stara się zachować odpowiedzialność? Być odpowiedzialnym mężem, ojcem… Zachowujesz się jak dzikie zwierzę zamknięte w klatce. Czemu tym razem nie potrafisz odpuścić i poczuć się wolna?
Słuchałam Roberta, ale jakoś nie potrafiłam zrozumieć, o czym on do mnie mówi, co ma na myśli, co kryje się pomiędzy wersami tych jego wywodów i w łagodności ich przekazu. Wzięłam porządny łyk drinka, pozbierałam się w całość i pewnym siebie głosem rzekłam:
– Sprawa wygląda tak: MUSZĘ O NIM ZAPOMNIEĆ. Nie – ja chcę o nim zapomnieć. Chcę się uwolnić. Sama się w to więzienie emocjonalne wpędziłam, to sama się z niego wygrzebię. Zrobił mi to drugi raz, dał mi do zrozumienia, że tylko gdy jest pod wpływem alkoholu, to mam dla niego jakiekolwiek znaczenie. Raz – okej, może się zdarzyć, ale nie życzę sobie, żeby mnie ktokolwiek traktował w ten sposób, aby tylko wtedy odnajdował do mnie drogę…
– Co ty możesz wiedzieć, Wioletta, co ty możesz wiedzieć… – Robert wyprostował się i mówił dalej: – Nie kibicuję wam, nie uznaję zdrad, ale kiedyś nie mogłem spać i jakoś pomyślałem: a co by było, gdyby mi się to przytrafiło, co by było, gdybym poznał mężatkę i zakochał się w niej, a ona czułaby się w moim towarzystwie tak dobrze, tak swobodnie, gdyby to nie była zdrada dla seksu, szybkiego wyładowania napięcia, tylko zdrada podyktowana wyższymi uczuciami.
I wiesz, doszedłem do wniosku, że nie mam pojęcia, jakbym się zachowywał, czego pragnął, jak mocno bym cierpiał, gdyby ona została jednak przy mężu. Nawet nie chciałbym wiedzieć, jak ona bardzo cierpi, jak ona bardzo by chciała być ze mną, cieszyłbym się, gdyby mi tego nie wyznała, bo nie musiałbym dźwigać jej rozterek. No tak, może dlatego i tobie jest łatwiej, gdy uważasz, że on ma na ciebie zlewkę, że byłaś tylko głupotą, że jego małżeństwo nie jest jego więzieniem.
Z własnym cierpieniem można sobie poradzić, trudniej jest przełknąć i pogodzić się z tym, że cierpi człowiek, którego darzy się większym uczuciem. To musiałoby cholernie boleć.
Nie doszliśmy z Robertem do żadnych wniosków, nawet nie próbowaliśmy analizować tego przypadku miłości. Ten przypadek nie zasłużył na gdybanie, domniemywanie i przyglądanie się dowodom. Nie wiemy, jak w przypadku tej kobiety w restauracji, co myślą inni.
Czasami nawet jedno nam okazują, inne rzeczy mówią, a jeszcze coś innego przeżywają. I różne mają ku temu powodu, i niekoniecznie jesteśmy nim my czy chęć oszukania nas lub wykorzystania. Czasami tak bywa, że chcemy pewne doznania zachować tylko dla siebie, choćby po to, aby nikt inny nie cierpiał. Nasze cierpienie, nasze rozterki są dostateczną pokutą.
Gdy brałam prysznic, spojrzałam na otaczające mnie szklane drzwi. Byłam w klatce, szczelnie zamkniętej, żeby nawet kropla wody nie przedostała się na zewnątrz. W tamtej chwili bardzo chciałam w taki szczelny sposób odgrodzić się od niego, od uczuć, które mną zawładnęły, od miłości, która nigdy nie powinna się przydarzyć.
Sen miałam z głowy. Targały mną ambiwalentne uczucia, raz go nienawidziłam, raz kochałam do utraty rozumu. Poszedł won albo nie, wróć, kochaj mnie… co jest prawdą? Czego chciałam? Raz wyobrażałam sobie, że dla mnie zostawia swój świat, by po chwili być z niego dumną, że jest odpowiedzialnym draniem. Nie przyjeżdża, bo nie pozwala mu na to moralność czy dlatego, że byłam tylko głupotą?
Brak odpowiedzi rujnował mój spokój. I nagle uprzytomniłam sobie, że popełniam cholerny błąd. Przecież to, co się wydarzyło, to już się wydarzyło. I nieważne, czy było moralne, czy nie, nie wiem, czy on przyjedzie, czy nie, co on myśli, a co jest tylko moją fantazją. Jedno do mnie dotarło: żeby odzyskać spokój, muszę odpuścić, a żeby odpuścić, należy poczuć się wolnym człowiekiem.
Dotarło do mnie, że zamykamy się w tych więzieniach sami. Czasami z powodu strachu przed tym, co nieznane, czasami kierujemy się moralnością, a nawet robimy to z czystej wygody.
Wolność w obecnych czasach wydaje się tylko mglistym pojęciem, zarezerwowanym wyłącznie dla wariatów. Ale nie musi wcale tak być. Wolność przysługuje wszystkim, tobie też. I nie trzeba się od razu rozwodzić, aby poczuć się wolnym, nie trzeba zmieniać pracy, aby przejść na drugą stronę murów, nie trzeba zrywać więzi koleżeńskich, rodzinnych, odrzucać tego, co znajome lub na siłę chcieć zapomnieć o byłym.
Żeby poczuć się wolnym człowiekiem (to, co możesz zrobić, jeśli tylko chcesz poczuć wolność), musisz zmienić swoje nastawienie, spojrzeć na swoje małżeństwo, przyjaciół, emocje z innej perspektywy i chcieć być TU, gdzie jesteś.
Sami dokonujemy wyboru, co zrobimy z tym, co się nam przytrafiło. To czas, w którym możesz wdrożyć w życie popularny slogan: „bądź wdzięczy i zadowolony z tego, co masz”. Przecież był czas na przywyknięcie do bólu, do teraźniejszości, do tego, gdzie jesteś. Był czas na przeżywanie rozterek, a teraz jest czas na akceptację i uwolnienie siebie, przyszedł czas na radość z przeżytych doświadczeń, na odpuszczenie.
Jeśli chcesz być gdzieś indziej, zawsze będziesz czuć napięcie i frustrację, ale jeśli zdecydujesz, że chcesz być TU (niezależnie od tego, jak to TU wygląda), uwolnisz się od niewygody emocjonalnej. Sztuką jest zrozumieć, że aby zmieniać rzeczywistość, należy zacząć od swojej postawy, własnego nastawienia.
Może i będę jeszcze długo tęsknić, ale ja chcę w tej tęsknocie trwać, lecz na własnych warunkach, w poczuciu spokoju i wolności – to moja zemsta
Wioletta Klinicka
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl