– Wydaje mi się, że zrobiłem, co mogłem, aby tę miłość przekształcić w stały związek. Wszystkie moje decyzje, uczucia i działania miały tylko to na celu. Ale ile można, no ile!? Jej brak zaangażowania jest dla mnie już nie do zniesienia. A w cholerę z tym wszystkim, poboli i przestanie, ona już wyjechała na urlop. Zrobię to samo! – Ta ostatnia deklaracja Roberta nie brzmiała zbyt przekonująco.
– No co ci mam powiedzieć? Masz rację, pozostało ci tylko pogodzić się z tym, że inwestycja się nie udała. Myślę nawet, że to właśnie z tego powodu ludzie cierpią najbardziej. Wkładają wysiłek, angażują swoje zasoby, a wyniki są co najmniej mierne – powiedziałam do Roberta, któremu rozpadł się kolejny związek. Ale do niego mogłam, on nie lubi, gdy się mu mówi, że wszystko się ułoży. Bo Robert wie, że się ułoży, tylko nie tak, jak to sobie wyobrażał.
– Coś w tym jest – stwierdził i zamilkł.
– Jesteś tam? – zapytałam po przerwie.
– Tak, tak… zastanawiam się tylko, jak to jest, że historia się powtarza. Licytowaliśmy się z Kaśką o to, kto bardziej i bardziej świadomie się starał. Tak samo przebiegały moje rozmowy z moją byłą żoną. Oboje twierdziliśmy, że jesteśmy w ten związek zaangażowani. Ale gdybyśmy byli, to czy on by się rozpadł? – Robert był w melancholijnym nastroju, więc jak na przyjaciółkę przystało, słuchałam go uważnie. – Za mało rozmawialiśmy – kontynuował – wiesz, zabawne, ale teraz rozmawiamy i spotykamy się częściej niż w ostatnim roku małżeństwa. Wówczas modliliśmy się o to, aby się rano nie natknąć na siebie w kuchni, bo kończyło się to albo dziką awanturą o nie tak zawiązany krawat czy nieodpowiednio powiedziane „dzień dobry”, albo witaliśmy się ciszą, która wywoływała przeszywający ból w klatce piersiowej.
– Wiesz, przeczytałam, że tylko wówczas zaangażowanie, czyli trzeci składnik miłości, przynosi oczekiwane rezultaty, czyli podtrzymuje dobre relacje w związku, gdy jest wydatkowany dobrowolnie. Gdy nie jesteśmy przymuszani sytuacją, w jakiej się znaleźliśmy: dziećmi, wspólnym kredytem, moralnością. Trzeba by się zastanowić, co wami kierowało, gdy podejmowaliście pewne działania podtrzymujące wasze małżeństwo. Bo sam wysiłek zapewne był, trwaliście w takim zawieszeniu dłuższy czas. Poza tym zaangażowanie jest pod naszą stałą kontrolą. I to ma zarówno swoje mocne strony, jak i słabe, ponieważ gdy znudziłeś się dawaniem i niedostawaniem za to nagrody, powiedziałeś „dość”. Czyli nastąpił koniec związku, który oparty jest już wyłącznie na zaangażowaniu. Gdyby była jeszcze namiętność, odrobina intymności, może ciągnąłbyś nadal ten wózek. Czułbyś sens w tym, co robisz.
– Może masz rację, tak, coś w tym jest. Teraz mam poczucie, że to ode mnie zależy, ile wysiłku włożę w utrzymanie tej znajomości. Być może na początku urządzaliśmy wspólny wypad do kina, żeby córka czuła, że ma nas oboje. Ale teraz, gdy jest dorosła, spotykamy się we trójkę, bo tego chcemy.
– No a z Kaśką zapewne zadziałał ten sam mechanizm. Wiesz – zmieniłam temat, żeby Robert już siebie nie obwiniał, co było, a nie jest… – ja chyba teraz bardzo boję się nie tylko intymności, czyli otworzenia się przed facetem, ale i zaangażowania, czyli inwestowania czegokolwiek w związek. Może nawet się nie boję, po prostu jestem ostrożna. Przyglądam się, czy mężczyzna stara się ofiarować mi coś więcej niż namiętność.
– Tylko mi nie mów, że masz jakieś zasady. – Robert zaczął się śmiać, a ja mu wtórowałam. Wiem, że to nieładnie, ale samo sformułowanie „zasady wobec partnera”, którymi bardzo często kobiety, ale i mężczyźni próbują się kierować, wydają mi się sztucznie narzuconymi ramami, pękającymi i tak pod naporem miłości.
– No nie mam, chyba że jedną. – Nie mogłam z siebie tego wydusić.
– No mów, jaką? – pytał z zaciekawieniem Robert.
– Nie wysyłam zdjęć. – Dumna z siebie oczekiwałam pochwały.
– Kurczę, myślałem, że mnie zaskoczysz. – Mimo braku zaskoczenia Robert nie mógł opanować śmiechu.
– Robert, weź ten telefon dalej, bo stracę słuch.
– Sorry, ale wiesz, pomyślałem, że mogłabyś się w ten związek zaangażować i dać coś od siebie. Przecież on tyle dla ciebie robi. – Robert zna moją historię z ostatnim obiektem westchnień, który nie potrafi zrozumieć, dlaczego nie chcę mu przesyłać drobiazgu na dobranoc.
– Ty mnie tu nie bierz pod włos!
– No co, powiedz, że nie czujesz zaangażowania z jego strony.
– Dawno nie słyszałam tego cynizmu i sarkazmu – przekomarzałam się.
– Oj, Wiola, to nie tak. Poważnie, widzę u niego zmiany, przynajmniej tak to postrzegam na podstawie twoich relacji.
– Ja raczej mówię, że jest posłusznym uczniem, ale do zaangażowania, szczególnie w przerwach pomiędzy jednym spotkaniem a drugim, to mu daleko.
– No bo on się angażuje wtedy, gdy wie, że to dobra inwestycja. Gdybyś mu wysyłała zdjęcia, angażowałby się częściej – kontynuował rozbawiony.
– A ciebie to bawi? Dobrze, że jest jeszcze coś, dzięki czemu mogę cię odstresować.
– Nie bawi, ale spróbuj chociaż raz. Weź tak, od siebie, wyślij mu fotkę, zobaczymy jego reakcję.
– Zobaczymy! Robert, nie mamy po piętnaście lat, ja zobaczę – śmiałam się przy tym, bo i mnie służyło towarzystwo Roberta, a że przy tym wykorzystywaliśmy moją znajomość, no cóż, nikomu o tym nie powiemy.
– No ty zobaczysz, a potem mi opowiesz – nie dawał za wygraną Robert.
– Ja bym była ciekawa tego, co naprawdę sobie pomyśli, a nie tego, co mi napisze, bo tego to się mogę domyślić.
– To na co stawiasz?
– O, jak miło! Wow! Jesteś sexy! Mogę dostać jeszcze jedno? – wypowiadając te słowa do Roberta, gestykulowałam i strzelałam miny, których można by się powstydzić.
– Wariatka – rzucił Robert. Od razu jednak dodał: – Ale może cię zaskoczy. Może zapyta, czym sobie zasłużył na taki twój gest i łaskę.
– To mu powiem, że podarowanym mi orgazmem – przerwałam Robertowi w połowie zdania, ale on już miał ripostę.
– A widzisz, zainwestował swój wysiłek, abyś doszła. Musi więc poczuć, że to doceniasz, że jego inwestycja się opłacała. Hm… i wiesz, może wówczas będzie inwestował więcej… No widzisz, widzisz, jaki on jest dla ciebie? Gdy tylko mu coś zarzucisz, że robi nie tak, to od razu reaguje. Zmienia się dla ciebie. Przecież wiesz, że zaangażowanie przychodzi powoli, ale jest to czynność świadoma, inwestuje się przecież celowo, mamy na to wpływ – i on robi to całkowicie rozmyślnie. Powoli, ale z premedytacją.
– Robert, Robert, bo przestałam za tobą nadążać. Daj mi pomyśleć. – Śmiejąc się, analizowałam jego wywody, aby dojść do własnej konkluzji. – Nie, nie zgadzam się z twoją oceną sytuacji, ja bardziej zaliczyłabym jego gesty do sfery intymności, budowania bliskości…
Jak zawsze mi przerwał:
– Aha, ale już fakt, że płaci za najlepszy hotel w mieście, to, że znajduje dla ciebie swój jakże cenny czas, nie wspomnę o czekoladkach… To chyba jest inwestycja?
– Nie uduś się, nie uduś, bo się nie dowiesz, co mi napisał, jak mu wyślę to zdjęcie. – Próbowałam przerwać te jego sarkastyczne wyliczanki.
– To co, wysyłasz dzisiaj?
– Zastanowię się, a teraz muszę już iść, za chwilę mam spotkanie z klientem.
– No to idź i nie zapomnij mnie poinformować, jak na niego zadziałało twoje zaangażowanie w związek.
– Oczywiście – dodałam z przekąsem i rozłączyłam się.
Gdy wieczorem wracałam do domu, prowadziłam dialog w swojej głowie. Myśli przyspieszały wraz ze wskaźnikiem prędkości na pulpicie auta. Co by mi powiedział, gdybym mu wysłała taką fotkę? Jak by to odebrał? Czy inwestycja by mi się zwróciła? Czy ludzie boją się spróbować właśnie z tego powodu, że nagroda nie będzie adekwatna do oczekiwań? Czy nie jesteśmy wszyscy po trochu hazardzistami grającymi na giełdzie? Czy przeliczamy wartość swoich działań na zyski, zastanawiając się nad zyskami i stratami? A może boimy się tego, że gdy już zainwestujemy w związek, to trudno będzie się z niego wycofać? Bo to wstyd przyznać się, że cały wysiłek poszedł na marne i tylko z tego powodu tkwimy w toksycznych, wypalonych związkach?
Gdy weszłam do pustego domu, w którym nikt nie powiedział: „cześć, kochanie, jak ci minął dzień”, uświadomiłam sobie, że to nie miłość, to tylko zakochanie.
Wioletta Klinicka
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl