– Gdy o tym pomyślę, czuję się jak wariatka. To było chore!
Robert milczał.Wiedział, że to chore, ale jako mój przyjaciel nie zdobył się na odwagę, aby w tak traumatycznej dla mnie sytuacji wspierać moje negatywne myślenie o sobie.
– Chore, prawda? – domagałam się potwierdzenia swojej teorii.
– Wiolka, no nie od razu chore, ale takie, no wiesz, wiesz sama… normalne dla osób w twoim stanie.
– No, w stanie odmiennym, odurzenia – zadrwiłam sama z siebie. Dobrze wiedziałam, że szukanie zdjęcia Ivy’ego, które wcześniej usunęłam, było obłędem. I chociaż triumfowałam, bo przypomniało mi się, że kiedyś wysłałam je do kogoś, i przeszukałam konwersacje z wytypowanymi powiernikami, i je odnalazłam, i chociaż teraz słuchając ”G Minor” Bacha mogłam patrzeć w jego uwodzicielski, pełen spokoju wzrok, to nie zmienia to faktu, że to chore.
– Wiola, to iluzja – odezwał się ni stąd, ni zowąd Robert.
– Iluzja? Nie wiem, o czym do mnie mówisz!
– Przecież tak naprawdę go nie znasz, nie wiesz, jakim jest człowiekiem, a jednak utrzymujesz, jesteś prawie na sto procent pewna, a nawet jesteś oburzona, gdy ktoś sugeruje ci na jego temat coś innego, że jest bardzo dobrym człowiekiem.
Gdybyś nie bała się konsekwencji, wręcz utkałabyś barwną opowieść o tym, jak los was rozłączył. O tym, że się nie pożegnał, bo jest w tobie doszaleństwa zakochany, że to by mu sprawiło ból, a ty nie chcesz, aby twój ukochany cierpiał, dlatego nie jesteś w stanie nienawidzić go za to, że nie przyszedł. Ba, wręcz jesteś mu wdzięczna, że oddzwonił i powiedział ci, że wyjechał.
–Nie wkurzaj mnie – krzyknęłam, pociągając nosem.
Robert miał rację, wspomniał nawet o obawie, która hamuje mnie przed zupełnym ogłupieniem. Boję się, że mogę się mylić. Boję się, że za bardzo chcę wierzyć w drugiego człowieka, w Ivy’ego, że kiedyś, po miesiącach lub latach, ktoś da mi dowód na moją naiwność i już nie będę umiała kierować się sercem ani ufać swojej intuicji.
– Nie denerwuj się. Bo iluzja i budowanie związków na jej podstawie pozwalają ludziom ze sobą trwać.
– No, w iluzji, nieprawdzie, w stanie zaćmienia umysłowego! – szczebiotałam do słuchawki, nerwowo przy tym odpalając kolejnego papierosa.
–Nie jaraj tyle, tylko słuchaj! Z badań psychologów wynika, że aż dziewięćdziesiąt pięć procent ludzi uważa, że ich partner jest lepszy od przeciętnego, więc nie jesteś wyjątkiem, kochana, o nie. Mało tego, to zdjęcie, które odzyskałaś, pozwala ci myśleć o Ivym mniej krytycznie. Może tak: rozczulasz się nad jego podobizną, ponieważ ta część mózgu, która jest odpowiedzialna za krytyczne myślenie, wyłącza się. Patrząc więc na fotografię, robisz sobie dobrze, podtrzymujesz swoją wiarę. Chyba – dodał Robert i zamilkł.
– Co tam robisz?
– Szukam książki, w której to przeczytałem. O, mam!
– No i co jeszcze ci mądrzy naukowcy odkryli w naszych mózgach? – Sarkazmem próbowałam zagłuszyć przyspieszone bicie swojego serca.
–Że iluzje nas chronią. Bo ci, którzy się idealizują na początku, mają bardziej szczęśliwy i udany związek. Oczywiście na początku wszyscy to robimy, ale ci, którzy robią, no wiesz, mocniej, bardziej intensywnie, po latach zbierają dorodne owoce. Ich związek jest w lepszym stanie niż tych osób, które żyją z krytykanctwa.
– Tylko że ja nie jestem z nim w związku, nie jestem, nie jestem!
Przeliterowanie tego stwierdzenia pobudziło moje szare komórki do myślenia. Pomimo że nie jesteśmy z wymarzonym partnerem, to może iluzje w odpowiedniej dawce pomagają nam samym żyć? Żyć spokojniej, bez poczucia odrzucenia, bez umniejszania swojej wartości, pozwalają godniej znosić rozłąkę, być wdzięcznymi za tak zwane pięć minut szczęścia, wyciągać wnioski z tej znajomości i zrozumieć, dlaczego dany człowiek wkradł się w nasze życie, co mu zawdzięczamy?
Właściwie Robert dał mi też gotową odpowiedź na tajemnicę sukcesu związku Jacka i Izy. Ponad dwadzieścia lat po ślubie, a oni wciąż pragną uprawiać seks na pralce. Może dzięki idealizowaniu Iza, będąc w każdym rozmiarze, jest kobietą pożądaną przez męża. „Jestem chuda, jestem dla niego piękna, jestem przy tuszy, też jestem piękna”. Moim zdaniem tylko jej pozazdrościć, bo ilu facetów nie marzy o tym, aby coś w swojej partnerce zmienić.
Gdyby mogli, zrobiliby to podczas snu. Hm, pewnie w ich snach to się właśnie odbywa. Ale jak twierdzi Robert, aż dziewięćdziesiąt pięć procent badanych myśli podobnie do Jacka. Więc to dobra nowina. A Jacek? Czyż nie jest szczęściarzem przy kobiecie, która potrafi go wytłumaczyć z każdego jego „ciężkiego zachowania”? Jest lwicą broniącą swojego idealnego partnera, który dla obserwatorek pozostaje tylko facetem.
– Ty dla Ivy’ego też byłaś idealna, że już nie wspomnę o twoim nowym znajomym. O, Wiola, może zacznij idealizować Mateusza…
– Przestań, proszę. Mateusz jest przystojny, dobrze się przy nim czuję, ale jako kumpela.
–Ivy też ci się nie podobał na początku, ty dla niego byłaś tak po prostu bez skazy…
Nie wiem, nie mam pojęcia, dlaczego ten, a nie inny podlega naszym względom. Na szczęście naukowcy też tego nie wiedzą. Jedni są dla nas atrakcyjni i pragniemy właśnie ich, inni są atrakcyjni, ale brakuje chemii, jeszcze inni w ogóle się nam nie podobają, ale za to ktoś inny uważa ich za doskonały twór Boga.
Faktem jest – ponieważ oczywiście przeprowadzono mozolne i długoterminowe badania – że iluzja w naszych związkach ma niebagatelne znaczenie. Że pary rozpadają się w momencie, gdy w naszych oczach spada atrakcyjność partnera – i nie mówię tu wyłącznie o urodzie. Oczywiście cały proces toczy się poza naszą świadomością, a nawet kontrolą. To dobrze czy źle?
Tuż przed sobotnim wyjściem do dyskoteki spojrzałam w lustro. Nie po to, by podziwiać swoją urodę lub rozklejać się nad jej brakiem, ale po to by obejrzeć siebie oczami tych, którym się podobam. I wiecie co? Mam nadzieję, że nie kierują się iluzją, tylko rzeczywiście widzą we mnie samo piękno – ducha również.
Ja, patrząc na fotografię atrakcyjnego Ivy’ego, dostrzegam samo dobro i nawet jeśli to iluzja, mam nadzieję, że nic mi jej nie odbierze.
Wiem też, że z czasem obraz jego twarzy, który utrwalił się pod moimi powiekami, straci na intensywności. Będzie tak, jakbym patrzyła na niego przez zapłakaną od deszczu szybę. Wówczas jedyne co mi pozostanie, to drgania emocji, które będą się budzić, gdy ktoś przypadkiem wypowie to imię.
Poszłam, bo Mateusz, ze swoim nienagannym usposobieniem, nie zasługuje na to, by na mnie czekać.
Wioletta Klinicka
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl