– Co robisz? Idziemy na drinka?
– Nie dam rady. Sprzątam, piorę, nawet nie wiem, co to kąpiel, chociaż jestem cała mokra.
– Od potu? – zapytał zawadiacko Robert i pośpiesznie, żeby mu nie umknęło, dodał: – Przecież sprzątałaś niedawno, kto ci tak nabrudził?
– Sama, sama sobie nabrudziłam, a teraz trudno mi się tego bałaganu pozbyć.
– Ty tak poważnie czy znowu coś przemycasz w tym sarkastycznym tonie?
Zastanawiałam się, co mu odpowiedzieć. Prawdę czy poczekać z tymi opowieściami do chwili, gdy sama odnajdę odpowiedź na pytanie, co się właściwie wydarzyło.
– Oj, poważnie – zdecydowałam się na kłamstewko.
– To poważnie odłóż to, weź prysznic i chodźmy zaszaleć. Muszę ci opowiedzieć, jak to w Poznaniu umocniłem swoje przekonania, że moralność daje poczucie wolności i wygraną. – I zaczął się śmiać w głos.
I tak śmiał się cały wieczór, opowiadając o tym, jak to jego firma wygrała kolejny przetarg dzięki uczciwości i zdrowym granicom moralnym, o których inni często zapominają, gdy ja w tym czasie uciszałam swoje sumienie kolejnym malinowym mojito.
– Bo wiesz, Wiola, poddać się chwili jest łatwo, rzucić się łakomie na to, co niekoniecznie należy do nas, albo nie odmówić sobie tego, co mogłoby należeć, ale nieuczciwie. Jeśli nie masz w sobie tego wewnętrznego hamulca, to… oj, mówię ci, dobro zawsze powraca, uczciwość za uczciwość. – Każde jego słowo było solą na moją ranę, chciałam go uciszyć, zatkać mu usta kopią umowy, którą wymachiwał mi przed nosem. – Zobacz, zobacz i czytaj ten akapit, widzisz, widzisz to nazwisko… – I tak cały wieczór.
No cóż, ale byłam z niego dumna, byłam bardzo, bo Robert jest dobry w tym, co robi, i gdy już coś robi, to poświęca temu całą swoją uwagę, energię i czas. A potem w dziewięćdziesięciu dziewięciu i dziewięciu dziesiątych procenta mamy co świętować. Nie wiem, jak on to robi, ale to chyba lata praktyki i doświadczenie, tak, na pewno doświadczenie zebrane z porażek, które przeżywał w pierwszych latach swojej kariery.
– Jak tam, wyspałaś się, bo chyba trochę cię ścięło z nóg to drinkowanie.
– Robert, jest dziewiąta rano, po co mnie budzisz? – mamrotałam do słuchawki.
– Jak po co? Żeby zapytać, dlaczego tak dużo piłaś i co miało oznaczać to, co powiedziałaś, gdy ledwo trafiałaś kluczem do zamka.
– A niby co mówiłam? – pytałam, nie będąc zbytnio zaangażowana w rozmowę.
– No że dzięki twoim granicom moralnym to ty dziś spać sama będziesz.
– No chyba często sypiam sama, żaliłam się, ot co… Poczekaj chwilę, zęby muszę umyć, bo mam w ustach tragedię.
– Maliny ci sfermentowały. – Cały mój Robert silący się na żarty.
– Przestań, nie bądź obrzydliwy, kiedy czuję na żołądku tylko procenty.
– Idziemy na obiad? – rzucił nagle.
Robert nie wrócił do tematu mojego mamrotania po pijanemu. Niestety tylko do czasu, bo zaraz po zamówieniu rosołu odezwała się jego wścibskość.
– To co robiłaś cały tydzień beze mnie?
– Bawiłam się w małżeństwo – wymknęło mi się.
– Co, w jakie małżeństwo? – Mina Roberta była bezcenna. Szkoda, że nie miałam nastroju do robienia zdjęć, byłaby niezła pamiątka.
– Ot tak, normalnie, wypożyczyłam sobie, a raczej on siebie mi wypożyczył. Wziął sobie urlop od rodziny, nie wiem, jak to jeszcze nazwać, ale ja czuję się tak, jakbym przymierzała się do roli żony, no, ewentualnie partnerki do życia we dwoje pod jednym dachem, ale chyba tak na co dzień, tak, wiesz… – Nie skończyłam zdania, bo kiedy w końcu spojrzałam Robertowi w twarz, wybuchnęłam śmiechem, no nie wytrzymałam, wyglądał co najmniej tak, jakby podali mu na talerzu jeża.
– Kurczę, już myślałem, że ty poważnie o tym urlopie. Weź mnie więcej w taki szok nie wprowadzaj.
– Ale ja mówiłam całkiem poważnie.
– Jak, kurczę, poważnie? To co się tak śmiejesz?
– Z twojej miny, wyglądałeś, jakbym co najmniej człowieka zabiła.
– A nie jest tak? – Robert spoważniał.
– Co? O co ci chodzi?!
– Czy nie zabija się części człowieka, gdy się wchodzi z butami w jego rodzinę?
– Hej, hej, nie pozwalaj sobie – oburzyłam się.
– Zszokowałaś mnie. Uważam, że cudzy facet czy kobieta…
– Weź nawet nie zaczynaj mnie umoralniać, przecież go oddałam. Całego, zdrowego, mało tego, w stanie używalności, bo ja połowę spędzonego z nim czasu nie miałam z niego żadnego pożytku. – Oczywiście musiałam Robertowi od początku opowiedzieć o tym, jak to poznałam faceta, w którym gotowa byłabym się zakochać. Jak to przy nim po raz kolejny dowiedziałam się, za czym tak naprawdę tęsknię. Musiałam mu opowiedzieć, jak to ktoś zupełnie nie w moim typie pod względem fizycznym okazał się prawie w moim typie. Tylko nie wiem, z jakiego powodu wszystko się skończyło. Czy dlatego, że nie mogłam znieść myśli, że uszczknęłam minuty z lat tamtej kobiety, czy dlatego, że on nadużywał alkoholu, co mi kompletnie nie służy.
– A nie pomyślałaś, że byłaś dla niego w tym okresie tylko przystanią, gdzie mógł się przespać, na dodatek z kimś, i nadal łachać się kolejny dzień, a wieczorem wrócić? – Zaczął mnie dołować na dobre.
– Bo?!
– Bo na przykład sam ci powiedział, że taki rodzinie pokazać się nie chce?
Tak mnie ten Roberta wywód zabolał, że nie opanowałam gniewu i zbliżając swoją twarz do jego twarzy, syczałam nad jego talerzem:
– A niby dlaczego mam sobie umniejszać? Uważasz, że nie jestem dość atrakcyjna, że nie podobam się facetom, że nie mam fajnego charakteru, że nie jestem kimś, w kimś można się zakochać, że nie można mnie pragnąć, bo ma się żonę?! Jestem od zajętych kobiet, mężatek, inna!? Bo wolna?! Nie można na moim punkcie oszaleć? – Robert westchnął głęboko. – Ty tak, kurczę, nie wzdychaj, bo mam dość tego mierzenia wszystkich według powszechnych opinii.
Mam dość słuchania iluzji, że Ivy’emu byłam najwidoczniej obojętna, że wcale nie chciał ze mną związku, bo chcę wierzyć, że mnie kochał, a nawet kocha, ale górę wziął nad nim rozsądek, tak jak nade mną w tym przypadku. Jakie masz dowody na to, że teraz dla tego faceta byłam tylko przystanią?
A może on pił nadal, żeby nie musieć wracać do domu? Może gdybym mu tych wszystkich słów nie powiedziała, o tym jak bardzo mi przeszkadza, że pije, że ma rodzinę, którą okrada z czasu, że nasz czas jest policzony i on jest dla mnie wyłącznie kruchym uniesieniem, może gdybym dała im wszystkim szansę siebie kochać… lubić chociaż… może mi tak lepiej! Pomyślałeś o mnie? Pomyślałeś kiedykolwiek o kimś dobrze? – Skończyłam dopiero wtedy, gdy spływające mi bezwiednie po policzkach łzy zaczęły doprawiać Robertowi rosół. Podniosłam leżącą obok łyżkę i podałam mu. – Jemy – dałam znak oznaczający zakończenie rozmowy.
Kolejno zaczęłam jeść swoją zupę i trawić słowa Roberta o granicach moralnych i powracającym dobru. Wsłuchani w odgłosy przełykania milczeliśmy. Chociaż nie chciałam już szukać odpowiedzi na pytanie, co się w zeszłym tygodniu wydarzyło, to i tak zastanawiałam się, co doprowadziło do słów, które kierowałam – pewna siebie – do nowego kochanka, a w które dziś nie wiem, czy wierzę. Co mną kierowało, gdy pozwoliłam mu wejść do swojego mieszkania, i co mną kierowało, gdy poprosiłam, by do niego już nie wracał. A przynajmniej w takim stanie. No właśnie, hm?
Nagle uświadomiłam sobie, że przez trzy dni nawet nie zadzwonił, i wdarła się do mojej głowy myśl o tym, że wypożyczony facet jest tylko wypożyczonym facetem. I może rzeczywiście to on, gdy się wyszumiał, zostawił mnie?
Tego nigdy się nie dowiem, mogę tylko snuć przypuszczenia, które chyba pozostaną na zawsze subiektywne i zależne od mojego nastroju.
Dziś wymieniłam końcówkę szczoteczki z jego na swoją. Może za trzy dni dam radę ją wyrzucić.
Wioletta Klinicka
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl