Nie mogłam sama sobie spojrzeć w oczy.
Po przebudzeniu marzyłam, aby wszystko okazało się snem i abym mogła z godnością wstać i powiedzieć sobie, że w rzeczywistości nigdy, ale to nigdy bym tak nie postąpiła. Niestety, to nie sen. To koszmar. To żywa prawda o mnie.
Oczywiście zaklinałam się, że to ostatni raz. Tymczasem mijały godziny, a ból zawstydzenia ustępował jakiemuś dziwnemu opętaniu.
Najtrudniej było dochować tajemnicy, dusić w sobie swoje opętanie i rozczarowanie.
Dzwoniąc do Roberta, wiedziałam, że nie usłyszę niczego pokrzepiającego, nadszedł jednak czas wyrzucić to z siebie.
***
– Nie wiem, co mam powiedzieć – powtarzał. – Nie wiem, dlaczego nie powiedziałaś mi tego od razu.
Obrywałam od pięciu minut; niekiedy pięć minut trwa całą wieczność.
– Wstydziłam się – przyznałam z rozbrajającą szczerością. Tylko tyle byłam wstanie powiedzieć.
– Mnie się wstydziłaś? – zapytał z niedowierzaniem. – Oszalałaś…?! Czy ja mógłbym cię skrzywdzić? Osądzać? Do cholery, kim ja dla ciebie jestem?! – wyrzucał z siebie.
Poczułam się jeszcze gorzej. Miałam wrażenie, że za chwilę zwymiotuję, a w najlepszym wypadku zemdleję; gdybym zemdlała, zachowałabym przynajmniej ludzką pozę – kobieta wymiotująca nie jest zbyt efektownym obrazkiem. No właśnie, może dlatego nie powiedziałam Robertowi, co wyprawiam, gdy wszyscy śpią, by nie burzyć jego wyobrażenia o mnie? Hmm… czy to oznacza, że zależało mi, aby zachować twarz przed przyjacielem, ale nie przed prawie byłym mężem?
– Za dwadzieścia minut mam ważną telekonferencję, przyjadę więc ze swoim laptopem i wezmę w niej udział u ciebie… – rozkazywał mi jak zawsze.
– Robert – przerwałam mu – nie ma potrzeby. Zajmij się swoimi sprawami. Obiecuję, że będę grzeczna – usprawiedliwiałam się i zwalniałam go z obowiązku okazania się najwspanialszym lekiem na depresję.
– Ty mi tu niczego nie obiecuj! Wiem, jak to jest, gdy coś w głowie przejmuje nad tobą kontrolę. Zaraz u ciebie będę. Zrób mi latte i sałatkę z tuńczykiem.
– Sałatkę? Teraz? – marudziłam, bo wcale nie miałam ochoty się ruszać.
– Teraz! Właśnie teraz jestem głodny! Narka! – rzucił słuchawką, tym samym nie pozostawiając mi żadnego wyboru.
Przecież mogłam nie gotować dla swoich mężów, ale dla przyjaciela, który biegnie, aby mnie ratować…? Nie, komuś takiemu nie można odmówić, zwłaszcza że jest to jego znany numer. Zawsze, zawsze, aby mnie zaktywizować i odciągnąć od jakiegoś głupstwa typu kolejny telefon do byłego, wymyślał zajęcie, którego wykonania nie jestem w stanie odmówić. Taki rodzaj przyjacielskiego paktu: jestem dla ciebie, ale robisz mi kolację. Jednym ruchem odrzuciłam koc, przesiąknięty zdradą wobec samej siebie, i powlokłam swoje trzęsące się kolana do kuchni.
***
– Jestem – usłyszałam. – Gdzie moja kolacja?
Z winem w jednej ręce i bukietem kwiatów w drugiej Robert szczerzył swoje białe ząbki u progu komnaty rozpaczy.
– Wchodź – odparłam. – Ale chyba nie będziesz mówił z pełną buzią…? Dostaniesz wszystko po rozmowie z panami w garniturach – siliłam się na cynizm, sarkazm lub żart.
– Hmm – mówiąc to, zmrużył oczy. Przekroczył granicę siedliska rozpaczy i zaszył się w mojej sypiali, aby po dwudziestu minutach ogłosić werdykt. – Jesteś uzależniona.
I koniec. Patrzył tylko na mnie, jakbym nagle miała powiedzieć: „O, dziękuję ci, właśnie mnie uleczyłeś. Jesteś bogiem! Jesteś niesamowity! Już nigdy więcej nie zrobię z siebie wariatki, która o dwunastej w nocy wydzwania do faceta, płacząc i śmiejąc się na przemian, i błaga go o powrót, aby za sekund kilka wyzywać go od najgorszych nieczułych samców.
– Taaaak? – zapytałam łagodnie. – Niesamowite odkrycie, Robert! Opowiedz mi jeszcze albo powtórz, bo nie dowierzam.
– Nie kpij ze mnie, tylko podaj korkociąg.
– A nie boisz się, że lampka wina spotęguje moje uzależnienie i sprawi, że później będziesz musiał wyrywać mi z ręki telefon i ganiać po całym mieszkaniu, aby powstrzymać moją żądzę kontaktu z moim oprawcą?
– Nie – odparł. – Przecież doskonale wiem, że robisz takie głupoty, nie będąc pod wpływem alkoholu. Jesteś emocjonalnie nieszczęśliwa, co prowadzi do chronicznego stresu, który za wszelką cenę chcesz złagodzić. To naturalny odruch, który może kiedyś nauczysz się kontrolować. Poza tym miłość jest stanem porównywalnym do uzależnienia innego rodzaju – narkotykowego czy alkoholowego.
Choć tę kwestię świetnie wyjaśniają Larry Young i Brian Alexander w swojej książęce „Chemia między nami”, tamtego dnia nie byłam przekonana, czy nauczę się kontrolować podobne zachowania. Doskonale wiedziałam, że podczas rozmowy z mężem czuję się spokojniejsza, zupełnie jakbym została nagrodzona za wysiłek związany z wybiciem jego numeru na klawiaturze telefonu i naciśnięciem zielonej słuchawki. To uczucie zawsze brało górę na racjonalnym myśleniem. Ba! W takiej chwili, gdy moje emocje szalały bez jakiejkolwiek kontroli, nawet nie myślałam o konsekwencjach, jakimi był wstyd o poranku. I tak stale. Aż któregoś dnia – a właściwie nocy – wszystko ustąpiło. No, może nie tak do końca, bo chęć kontaktu pozostała, ale do głosu dochodził już mózg racjonalny. Nie wiedziałam, dlaczego tak się zadziało, do dnia, w którym zaczęłam interesować się budową i rolą mózgu.
Okazuje się, że Robert miał rację: to uzależnienie i stres związany z rozstaniem – a także chroniczny stres po rozstaniu – wywoływały we mnie przymus działania. W takim stanie robimy rzeczy, które zwykle nie przyszłyby nam do głowy, jak na przykład wydzwanianie do byłego partnera, słuchanie nostalgicznych piosenek lub picie alkoholu, który wspomaga uwalnianie dopaminy. Tracimy kontrolę nad sobą, ponieważ nie mamy dostępu do jedynego naturalnego źródła ulgi – partnera. Wszystkie działania wykonujemy po to, aby sobie ulżyć.
Jak to wytłumaczyć? Bałam się, że jeżeli nie podejmę działania, stanie się coś złego. Zaczynałam martwić się „na zapas”, że jeśli nie będę z mężem, poczuję się okropnie, a tego mojego okropnego samopoczucie nikt i nic nie będzie w stanie poprawić. Jest to nieuzasadniony lęk, który rozlewa się w człowieku i parzy jak lawa.
Nie wiesz, jak to jest żyć bez tej osoby, ale czujesz, że nie będzie to przyjemne. Nie dajesz sobie nawet szansy; od razu przechodzisz do działania, którego zadaniem byłoby sprowadzenie męża z powrotem do domu, nawet jeśli wiesz, że już go nie kochasz.
Zastanawiając się nad tym zjawiskiem, doszłam do wniosku, że jest to bardzo egoistyczne podejście – nie tylko jesteśmy egoistyczni wobec partnerów, którym nie pozwalamy odejść, lecz także wobec pewnej części siebie. Nieświadomie krzywdzimy samych siebie. Przecież stres osłabia i naszą psychikę, i między innymi układ odpornościowy. Niestety, nie dostrzegamy tego, co wiemy i czego jesteśmy świadomi, gdy nasz układ limbiczny jest niespokojny pod wpływem przymusu działania, ponieważ owy przymus prawie wyłącza naszą korę przedczołową.
Dlaczego Robert poprosił o sałatkę?
Nie był wcale głodny. Chciał chociaż na chwilę odwrócić moją uwagę. Po rozstaniu trudno jest nam skupić uwagę na czymś innym niż byłym/byłej; oglądamy zdjęcia, pozostawiony ulubiony kubek lub zakładamy jego przepoconą koszulkę. Bezwiednie utrzymujemy zwiększoną i preferencyjną uwagę wobec wszystkich wskazówek dotyczących byłego partnera, co doprowadza do kompulsywnego pragnienia kontaktu. Nie ma w tym niczego złego, jeśli taki stan trwa kilka tygodni, ale gdy rozstanie zaczynamy liczyć w miesiącach, konieczna jest pomoc z zewnątrz. Trzeba przyznać się do swoich maniakalnych zachowań i rozpocząć pracę nad nieprzyjemnym uczuciem.
Dlaczego pewnego dnia powiedziałam: „Dość”?
Powód był tylko jeden: któregoś dnia okazało się, że mój wówczas już były mąż nie jest wolnym człowiekiem – gdy wystygła jego miłość do mnie, zimną przestrzeń zapragnął wypełnić uczuciem do innej kobiety. Jej głos w słuchawce wstrząsnął mną na tyle, że aktywował uśpiony w tym momencie płat przedczołowy. Można w sumie powiedzieć, że ta wiadomość, która spadła na mnie jak grom z jasnego nieba, pobudziła mnie do racjonalnego myślenia, a w szczególności do panowania nad swoimi zachowaniami. Jak wspomniałam na początku, wielokrotnie odczuwałam chęć kontaktu, ale moja urażona duma stopowała moje zachowanie. Mogłam wygłupiać się przed swoim mężem, ale nie przed facetem należącym już do innej kobiety.
Jak można sobie poradzić w takiej sytuacji?
Wypróbowałam dwie metody. Która z nich jest lepsza? To już kwestia indywidualnego wyboru.
Jedną z nich jest podniesienie głowy do góry i poszukanie sobie innego partnera. „(…) sam seks nie jest uzależniający, (…) Jednak seks rzeczywiście prowadzi do wyzwolenie oksytocyny, która ucisza wzmożoną reakcję stresową na oddzielenie od ukochanego. Tuż po rozpadzie związku osoby – nawet jeśli same zainicjowały rozstanie – wciąż mogą doświadczać pragnienia poczucia ulgi od tego stresu, co prowadzi je do poszukiwania nowego partnera” – „Chemia między nami”.
Druga metodą jest rozwijanie samoświadomości i nauka kontrolowania swoich zachowań (na przykład wyciszenie się dzięki medytacji). Choć jest procesem trudniejszym i wymagającym naszej zwiększonej uwagi, w aspekcie kary i nagrody staje się bardziej atrakcyjna. Okazuje się również, że często wymagania kulturowe wywierają na nas ogromny wpływ i pomagają hamować pewnego rodzaju popędy.
Dlaczego wstydziłam się opowiedzieć o swoim zachowaniu Robertowi? Ponieważ w społeczeństwie przyjęte jest to za coś negatywnego. Wiele osób zachowuje się w sposób podobny do mojego, ale tylko niewielki odsetek ludzi przyznaje się do tego, bo obawia się uznania naszego postępowania za negatywne. W momencie, gdy dowiedziałam się, że w życiu mojego byłego partnera jest inna kobieta, włączyło się myślenie: „Co zyskam, a co stracę?”. Tego dnia byłam już bardzo świadoma, że moje postępowanie i tak nie sprowadzi męża do domu, więc nie ugram niczego wartościowego (oprócz chwilowej ulgi). Stracić natomiast mogłam honor, ponieważ wyszłam z założenia, że obca osoba mogła o mnie pomyśleć, że jestem żałosna, co trafiłoby w moje ego. A na o nie mogłam sobie pozwolić.
Wioletta Klinicka
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl