A może to nie miłość!
– Oj, może to wcale nie miłość, może to tylko zauroczenie, wybuch namiętności – ciągnął Robert, patrząc na moją przygnębioną minę.
– Tak, dlatego gdy go nie widzę i nie słyszę, jest mi lepiej. – Brzmiało to niezbyt przekonująco, ale wydusiłam to z siebie.
– To zakończ tę znajomość. Po co się tak męczysz? – wykrzyczał niemalże i wstał. Nerwowo zaczął czegoś szukać.
W milczeniu wodziłam za nim oczami, ale w głowie przymierzać zaczęłam całą wiedzę na temat namiętności do swoich uczuć względem kochanka. Byłam przychylna słowom Roberta, ale namiętność, jeden z trzech składników miłości, to nie tylko lawina pozytywnych emocji, takich jak zachwyt, pożądanie czy radość. Namiętność to także ból, tęsknota, zaniepokojenie, bezsenność. I gdy tak przyglądam się sobie z boku, dostrzegam, jak wszystkie te emocje tłoczą się w mojej głowie. Przenikają moje ciało, w pewnym momencie się stabilizują, by na nowo wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Po jakimś czasie ponownie zanikają, rozpływają się po organizmie i wówczas następuje cisza usłana tęsknotą za ich odczuwaniem. Ale i ta tęsknota zamiera, ja zaś powracam do swoich zobowiązań względem codzienności. Czasami zawirowanie emocjonalne trwa kilka godzin, czasami kilka dni, a czasami budzę je tylko tuż przed snem.
Tymczasem Robert, miotając się po salonie, zapytał:
– Gdzie ten twój pie***ony telefon?!
– A po co ci on? – odpowiedziałam zdziwiona. – Przecież leży na stole! – dodałam z obojętnością w głosie.
– Ślepota mnie ogarnęła – zaśmiał się pod nosem. Wziął telefon do ręki i zaczął stukać w klawiaturę. Po chwili z dumą zapytał: – Wysłać?
– Co wysłać? Pokaż!
– No nie wiem, chyba kliknę bez twojej zgody – śmiał się, cofając się w stronę kuchni.
– Coś ty wymyślił? – Wstałam i wyciągnęłam rękę. – No już, daj mi ten telefon.
– Koniec, moja droga, nie będę patrzył, jak moja kumpela wraca z randki i błądzi wzrokiem jak opętana. Psychicznie jesteś nieobecna!
– No przecież sam mówisz, że łączy mnie z nim tylko namiętność, więc to chyba normalne zachowanie! – wykrzyknęłam, po czym kontynuowałam swój monolog: – Najpierw marzymy na jawie, potem dążymy do zbliżenia ciał, do pocałunków, pieszczot, dotykania się wzajemnie. Kolejno spotykamy się, czujemy, jak rozpiera nas energia, pożądanie i podniecenie. Bierzemy to, na co tak długo czekaliśmy. Kilka godzin później znowu słyszymy zgrzyt klucza, a zjeżdżając windą, czujemy, jak obniża się nastrój. Przynajmniej mój.
– Za to jemu utrzymuje się na wysokim poziomie. Czuje się spełniony, wyluzowany i dumny z siebie, patrząc w twoje spanielowate oczy.
– Więcej do ciebie nie zadzwonię! – wykrzyknęłam. – W ogóle mnie nie wspierasz.
– Ja cię nie wspieram? – Usłyszałam w jego głosie oburzenie. – Zastanów się, kobieto, czy po randce powinnaś w ogóle do mnie dzwonić!? Powinnaś tu skakać z radości, sprzątać, robić porządki, mieć tyle poweru co zawsze! A ty wzdychasz! Koniec tej znajomości. Koniec, rozumiesz?!
Czułam, że ma rację, wiedziałam, że każde jego słowo ma sens, że spotkania z moim ideałem wnoszą w moje życie więcej bólu niż przyjemności. Nie potrafiłam jednak odmówić sobie tych godzin, które przenosiły mnie w zupełnie inny wymiar. Byłam pod wpływem ukochanego, czułam się jak uzależniona i na dodatek wciąż chciałam częściej i dłużej z nim być. Nawet za cenę późniejszego rozdrażnienia.
– No chodź, przytulę cię. – Robert, widząc moje zamyślenie, skapitulował. Nawet pozwolił mi przeczytać, co wystukał w telefonie.
– Myślisz, że już tego nie próbowałam? Dwa dni go dręczyłam, chciałam, żeby to on mnie zostawił, żeby do mnie nie pisał, żeby się obraził, żeby dotarło do niego, że przekroczyłam granicę spotkań bez zobowiązań, że się zakochałam, ale on zachowywał się tak, jakby go to jeszcze bardziej podniecało.
– Zaraz – Robert wyprostował się, czym dał mi znak, że to już koniec przytulania – a czy nie mówiłaś mi, że namiętność to nie tylko pragnienia erotyczne, że obok potrzeby seksualnej może pojawić się chęć dowartościowania własnej osoby, odnalezienia sensu życia, dominacji lub opiekuńczości?
– No mówiłam, ale co to ma wspólnego ze mną? – zapytałam oburzona.
– Jak to co! Przecież najzwyczajniej możesz się mylić – to nie miłość, to tylko namiętność! On chce erotyzmu, ty sama nie wiesz czego, no seksu, ale…
Przerwałam mu ten odkrywczy bełkot.
– Już mi to sugerowałeś!
– Jesteś romantyczką, tak?
– Jestem i co?
– A namiętność to nie tylko odruch darowany nam przez naturę?
– No nie, to również uwarunkowanie kulturalne.
– I do przeżywania namiętności potrzeba nie tylko atrakcyjnego faceta, ale i odpowiednich warunków?
– Czyli jakich? Myślisz tu o niedostępności?
– No, zaczynasz powracać do równowagi emocjonalnej i logicznego myślenia, kobieto! – Dumny z siebie Robert aż wstał i zaczął gestykulować. – To co by się stało, gdyby nagle on miał dla ciebie czas? Jakby chciał spędzać z tobą noce i dnie, pić piwo przed telewizorem podczas gdy ty przygotowywałabyś kolację?
– Jaką kolację, jakie piwo? On nie pije piwa… – Nie zdążyłam dokończyć zdania, bo rzucił mi to spojrzenie, które mówi: a nie mówiłem?
– Ty go nie kochasz, ty go pożądasz, jest dla ciebie interesujący, bo nie możesz go mieć. Świadczy o tym również to, że za dzień lub za godzinę przestaniesz o nim tak intensywnie myśleć. Wiedząc, że nie możecie być razem, uśpisz swoją namiętność, niby będzie, ale jakoby jej nie było. – Zaczął się śmiać, uszczęśliwiony. – No przyznaj, że nie wyobrażasz sobie z nim dnia powszedniego.
W tym momencie ja też nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
– Muszę pomyśleć – powiedziałam, gdy przestałam sobie wyobrażać siebie przy swoim wybranku tuż po przebudzeniu. – OK, zastanowię się, bo masz nieco racji. Na razie jesteśmy w pierwszej fazie zakochania, chociaż nie powiem, są oznaki i intymności, i zaangażowania.
– A jakie to oznaki? – zapytał z zaciekawieniem Robert, a następnie zasypał mnie lawiną pytań: – Co robicie, gdy się spotkacie? O czym rozmawiacie? Jak się zachowujecie?
– Jak para nastolatków. Pasuje ci do schematu? – odparłam zaczepnie.
– Bardzo, tym bardziej że daję sobie odciąć swojego, że rozmowa toczy się wokół was samych. Wy się lubicie dotykać, ty jesteś sexy, on przystojny, podziwia cię, ty go ubóstwiasz za jego dotyk, całujecie się przez dziewięćdziesiąt procent spędzanego czasu, muskacie się, trzymacie za dłonie, zamykacie się przed światem, by być tylko dla siebie…
– Dość! – krzyknęłam znowu, śmiejąc się. – A nie można bez wyliczanek?
– Można, ale jestem ciekaw, czy zniosłabyś, gdyby się to skończyło? A sama wiesz, że namiętność szybko rośnie i bardzo szybko umiera, samo jej trwanie na jednym poziomie to początek jej śmierci. Czyż nie tego się uczyłaś? Jesteś niepoprawną romantyczką i dobrze wiesz, że zanik namiętności doprowadziłby do unaocznienia wszystkich jego wad, życia w świecie konfliktów, pilnych spraw, zmęczenia.
– Sam jednak wiesz, że teoria to jedno, a doświadczenie to coś innego. Wiem też, że mimo iż on stara się i uczy, jak mnie traktować, żebym była zadowolona, to nie myśli o życiu obok mnie – i może dobrze, bo masz trochę racji: nie jestem pewna, czy chciałabym się przy nim budzić każdego dnia. Może rzeczywiście sama namiętność nie czyni miłości.
– Mało tego, moja kochana, namiętność nakręca namiętność.
– Co? Już bredzisz z tego podniecenia.
– Wiem, co mówię. Gdy z nim piszesz, to wzrasta pragnienie, takie sprzężenie zwrotne. Wiesz, czym jest sprzężenie? – Starał się upewnić, ale nie dał mi czasu na odpowiedź. – Wzmożone patrzenie sobie w oczy nasila przeżywane emocje, tak samo gdy rozpamiętujesz każdy jego dotyk, czujesz, że jego postać zalewa całą twoją przestrzeń. Tylko że znając ciebie, w końcu zaczęłabyś się dusić i uciekać, cieszyć się każdą chwilą bez niego.
– Mówisz niezbyt składnie, ale wnioskuję, że chodzi ci o to, że teraz się nakręcam, bo się z nim widziałam. Bo tak działa ten mechanizm, to jest to sprzężenie zwrotne. A że namiętność musi ulec realistycznemu życiu, mam już teraz być świadoma, że mi ta choroba minie, tak? Tym bardziej że na dłuższą metę nie zniosłabym dezorganizacji pozostałych płaszczyzn życia, a do tego doprowadza namiętność, a właściwie zaborczość i zachłanność, które jej towarzyszą.
Teraz Robert patrzył na mnie osłupiały, jakbym co najmniej mówiła w języku Masajów, którego on kompletnie nie rozumie.
– Coś koło tego, Wioletta, coś koło tego. – Na dowód porozumienia nalał nam po lampce wina i biorąc głęboki oddech, powiedział: – To na pewno namiętność, trzymają was przy sobie jej wybuchy. Tak jak nas nasze filozoficzne rozmowy. Właściwie one łączą cię mocniej ze mną niż seks z nim – śmiał się szyderczo, patrząc mi w oczy. – Po chwili, rozczulając się nad moim nastrojem, dodał: – Tylko wiesz, byłbym o wiele spokojniejszy, gdybyś tak nie cierpiała – westchnął głęboko i przytulając mnie, dał mi to, czego zabrakło pod dachem pięciogwiazdkowego hotelu.
Nie mogłam zasnąć, czułam, jakbym ugrzęzła w pokoju na szóstym piętrze. Uwikłana pomiędzy słowami Roberta a gestami swojego kochanka. Obaj byli tak spójni w swoim myśleniu. Namiętność lub pierwsza faza zakochania, stan uzależnienia, wywołana w mózgu chemia podobna pod względem składu do amfetaminy albo koki. Może nas uleczyć tylko i wyłącznie całkowita abstynencja. Jedni o niej mówią, inni ją przeklinają, wszyscy natomiast namiętności pragną – chyba… Szkoda tylko, że świadomość i wiedza nie chronią nas przed zakochaniem. A może to dobrze?
Wioletta Klinicka
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl