Część pierwsza
– Co wczoraj robiłaś?
– A nic szczególnego… Zaczekaj, muszę poprawić sznurówkę. – Kucnęłam w nadziei, że skieruję uwagę Roberta na moje nowe adidasy zamiast na mój nowy styl życia.
– Nic takiego… Ty? Coś ostatnio ciągle to powtarzasz.
– Oj, nie czepiaj się – przerwałam mu i prostując się, z lekceważeniem potraktowałam swoje życie towarzyskie. – Przecież ostatnio byłam tu i tam, a teraz czas na…
– No na co? Na dołowanie się.
– Daj spokój, chodź już, jestem przecież gotowa. – Robert pobiegł, nie czekając, aż zamknę drzwi. Zatrzymał się dopiero w parku.
– No co się tak ociągasz?
– A ty co tak pędzisz?
– Chciałem coś z siebie wyrzucić.
– A mianowicie?
– Strach o twoją przyszłość. – Nic mu nie odpowiedziałam, w milczeniu biegliśmy znaną sobie trasą.
W drodze powrotnej do domu cisza uwierała mnie jak kamyk, który wpadł do buta.
– Wydasz jakiś głos? – Nie wytrzymałam.
– Czasami lepiej, żebym się nie odzywał, czasami może masz rację, może za bardzo się przejmuję twoimi nastrojami. Powinienem je zlekceważyć, przejść obok nich obojętnie!
– Ale o jakie nastroje ci chodzi? – Stanęłam jak wryta, bo od kilku dni nie chciałam właśnie obarczać go swoimi nastrojami, humorami ani dzielić się czarnymi myślami. Jak zwał, tak zwał, ale właśnie tego wszystkiego chciałam mu zaoszczędzić, a on i tak się czepiał.
– O te, o których nie mówisz i myślisz, że jak nie mówisz i się nie odzywasz, nie dzwonisz, to ja nie wiem. Masz mnie po dwudziestu latach za idiotę? – Zamilkł na chwilę, po czym stwierdził: – Dobra, to widzimy się za tydzień.
– Za tydzień?! – Nagłe pożegnanie Roberta wyrwało mnie z letargu.
– A miałaś inne plany?
– Nie, nie miałam. – Odwróciłam się na pięcie i skręciłam do domu, zostawiając go na środku chodnika z tą miną cwaniaczka. – Narka, dorzuciłam z daleka.
Pod prysznicem rozmyślałam o tym, czy można dogodzić ludziom. Jak się im zwierzasz, narzekają, że jest ciebie wszędzie za dużo. Piszesz, dzwonisz, wysyłasz piosenki i tak dalej. Jak chcesz im zaoszczędzić swojego marudzenia, uważają, że masz ich gdzieś. Gdzie znaleźć kompromis, jak to wypośrodkować, by nie przedawkować. Ukrywać swoje uczucia czy nie? Nie znalazłszy odpowiedzi, zaczęłam robić porządki w szafie. Segregacja ubrań i słuchanie muzyki pochłonęły mnie bez reszty. Od czasu do czasu wyginałam się przed lustrem w kolejnych za ciasnych koszulach. Hm… moja ulubiona, różowa w delikatne białe prążki, nie miałam siły jej włożyć do worka przeznaczonego dla Czerwonego Krzyża. Z trudem dopinałam guzik mieszczący się pośrodku biustu, gdy zaczął dręczyć mnie pisk dzwonka do drzwi.
– Idę, idę… – wymamrotałam pod nosem niezbyt zachwycona perspektywą spotkania się z kimkolwiek. – Wow, krzyknęłam, a ty co? Nie masz kalendarza, kupić ci?
– Nie trzeba, dziękuję. Tylko przechodziłem obok i pomyślałem, że chce mi się do toalety albo że chce mi się pić, albo że nagle mi się w głowie zakręciło, a że ty tu mieszkasz, to udzielisz mi pomocy.
– No to reanimować cię czy co? – Po wymianie uprzejmości wpuściłam go do środka.
– Co robisz? – Robert rzucał moimi ciuchami na oślep.
– Kontroluję szafę. A co?
– No tę koszulę też chyba czas oddać. Pęknie zaraz w szwach, a szkoda, bo jest taka piękna, przyda się komuś innemu, czyż nie?
W milczeniu zaczęłam ją rozpinać, a gdy zdjęłam, dotykałam i głaskałam, obejrzałam mankiety, które nie zdążyły się wytrzeć, i kołnierzyk wyglądający, jakbym nigdy jej nie miała na sobie. Nagle coś mnie tak ścisnęło w żołądku, że nie mogłam nic innego zrobić, jak tylko usiąść i z tej niemocy się rozpłakać.
Robert przykucnął przede mną i zmoczoną różowiutką koszulę wyciągnął z moich zaciśniętych pięści.
– I widzisz, teraz to musisz ją jeszcze uprać, tusz jest wszędzie. Albo nie, ja ją wezmę, upiorę, odprasuję i wrzucę do kontenera – kontynuował. – Wiem, Wiola, że z niektórymi rzeczami trudno nam się rozstać. Ale zobacz, jak ją oddasz, to zrobisz miejsce na nową, może ładniejszą, w sam raz, odpowiednią dla ciebie. Bo dopóki ona wisi w szafie, to widząc inną na wystawie, myślisz sobie: nie, różową to przecież mam, nie, różowej nie potrzebuję. A potem, gdy chcesz iść na salsę w tych swoich niebieskich spodniach i marzysz, żeby założyć do nich różową koszulę, to klapa, bo ta w szafie już na ciebie nie pasuje. Już praktycznie nie jest twoja, bo ci nie służy, a wręcz mogę się pokusić o stwierdzenie, że jej bezużyteczna obecność sprawia ci przykrość. Trzymanie jej w szafie z jednoczesną niemożnością jej założenia sprawia ci przykrość. Robert długo by jeszcze mamrotał o tej różowej koszuli, więc musiałam to ukrócić. Musiałam przyznać mu rację. Kurczę, znowu!
– Iluzja… taka sama jak Ivy. Trzymam go uparcie w swojej głowie, w swoich wyobrażeniach, myślach i słowach, a przytulam się tylko do poduszki, która w zależności od nastroju raz chłodzi moje pragnienia, innym razem potęguje żal. – Spojrzałam na Roberta, którego oczy łagodnie przeszywały mnie współczuciem. – Boję się, Robercie, tak bardzo się boję, że już nie dostanę ładniejszej różowej koszuli.
Wioletta Klinicka
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl