– A ty gdzie jesteś? – krzyczałam prawie Robertowi do ucha, to znaczy do słuchawki, nie pozwalając mu dojść do głosu. – Jak cię potrzebuję, to cię nie ma, dzwonię ze setny raz. Zawsze mi to robisz! Dlaczego jesteś taki samolubny, no dlaczego? – Przy końcu monologu, który trudno mi w całości odtworzyć, wybuchłam płaczem. Nie dlatego, że Robert nie odbierał telefonu, ale dlatego, że już mi zabrakło argumentów. Tych, które potwierdzałyby słuszność mojej tezy, że w chwili, gdy kogoś człowiek tak naprawdę potrzebuje, zostaje sam jak palec. Dziś był taki dzień.
– No już, wypłakałaś się? – Robert, który milczał jak zaklęty, pozwalając, aby cały żal do świata, jaki się we mnie skumulował, uszedł mi z płuc, łagodnym i troskliwym głosem dodał: – Podałbym ci chusteczkę, ale na pewno są pod twoim stolikiem, weź jedną i grzecznie wydmuchaj nosek. – No cóż, posłuchałam jego rady i dmuchnęłam mocno. Złapałam przy tym oddech, który jakoś sam się wyregulował. – No a teraz powiedz, co się stało.
– Chyba już nie pamiętam. Noo, znaczy wiem, co się stało, ale teraz to już bez znaczenia, już mi lepiej.
– Dla mnie ma znaczenie, mów.
– No bo wiesz – jąkałam się trochę, jakbym chciała odłożyć w czasie tłumaczenie się ze swojego złego samopoczucia. – No bo po pracy pojechałam zmienić opony i okazało się, że mamy połowę listopada, a jeszcze sobie na letnich pojeżdżę, bo mój mechanik ma wyjazd. Do tego na dzień dobry go nie było i zanim odebrał telefon, żeby mnie o tym poinformować, pozamykałam wszystkie okna w aucie i krzyczałam bez opamiętania. Nie tylko przez te opony, ale przez to nowe auto, co jest w naprawie. Robert, to już miesiąc. Czułam się przez to taka rozżalona, oszukana, zlekceważona. Wypłakałam się i on zadzwonił. No i co, co ja mam zrobić? Nic, czekać. Potem syn oznajmił, że dziś jednak nie przyjedzie. Okej, pomyślałam, mam wolne mieszkanie, może rozładuję sobie stres w miły sposób. No i napisałam do nieznajomego, ale on, no wiesz „tak mu przykro, ale nie ma czasu”. Nikt nie ma czasu. I zostałam sama. Ja i to duże mieszkanie, w którym czeka na mnie, i owszem, ale prasowanie.
Robert słuchał opowieści w milczeniu, tylko od czasu do czasu pomrukiwał „yhy, yhy”, a ja nawet nie spostrzegłam, jak mówiłam i mówiłam… bez końca – No, no i to chyba tyle? Nie no, to aż tyle, widzisz, tyle przykrości w jeden wieczór. I jeszcze ty…
Nagle Robert powiedział coś pośpiesznie.
– Co mówisz? Co mówisz? – pytałam, ale w słuchawce nastała głucha cisza, cisza, a mnie się wydawało, że i ciemność. – No tak – westchnęłam i kolejne łzy spłynęły mi po policzkach. A przez zęby syczałam: – Robert, ty i ta twoja bateria… – Znieruchomiałam na kanapie. Nie wiedziałam, co ze sobą począć: iść i wziąć kąpiel, położyć się i zasnąć, a może jednak pomedytować. Po chwili nawet myśleć o czymś konkretnym przestałam. Moje ciało bezwiednie opadło na lewy bok i wcisnęło się pod leżący obok koc.
Coś jednak powstrzymywało mnie przed zaśnięciem, trwałam w letargu, częściowo świadoma tego, co się ze mną dzieje. Niesamowite uczucie, sparaliżowane czynności życiowe, na szczęście do moich uszu dochodził odgłos własnego oddechu. Żyję – pomyślałam, tylko tak się zawiesiłam. Jak się człowiek zawiesi, to się i odwiesi, może dobrze zrobiłby mi restart. Albo najlepiej format całego umysłu. I ciała, i… i w zasadzie to ja potrzebuję doładowania swoich baterii. Tak, reset, format i doładowanie. Solidna dawka – nagle dotarło do mnie, że włączyło mi się myślenie. A skoro już myślę świadomie, no, świadomie to przesada, ale skoro wiem, że moje myśli są w miarę składne, trzeba to wykorzystać. Wstanę i zrobię coś konstruktywnego, tak, podniosę się – ale zanim się podniosłam, minęło kolejne czterdzieści minut. Moje nogi z wielkim trudem, ale posłuszne umysłowi i idei, która była bardziej uparta niżeli ja, poniosły mnie wprost pod prysznic. W strugach ciepłej wody zaczęłam się zastanawiać, jaki dziś dzień – środa, ale jaka data. Przemknęłam mokra do korytarza, gdzie ku swojemu zdziwieniu dowiedziałam się, że to siódmy listopada, a przecież siódmego jest nów księżyca, a gdy jest nów, to można wszechświat o wszystko prosić, to można stawiać sobie cele, to jestem wspierana wpływem księżyca. Podekscytowana podeszłam do biurka, wyjęłam notatnik i zaczęłam pisać. Czego ty, Wioletto, naprawdę chcesz? Pisz, pisz bez opamiętania, jakby żadnych granic i blokad nie było, jakby świat stał przed tobą otworem, a Pan mówił: „bierz, co chcesz”. Proś, a będzie ci dane, tylko zdecyduj się na coś.
No i niech mi nikt nie mówi, że symbolika nie działa na człowieka. Ogromna liczba siedem postawiła mnie na nogi. Niech mi nikt nie mówi, że fazy księżyca to bzdury, bo dziś myśl o nowiu dodała mi energii. Czy to ważne, w co człowiek wierzy? Czy to ważne, jak bardzo twoja wiara innym wydaje się śmieszna i jak ty innym wydasz się dziwaczny? Czy to ma znaczenie, skoro efekty są piorunująco pozytywne? Możesz postawić sobie na biurku figurkę słonika, Buddy czy anioła. Możesz powiesić obraz Boga, Jezusa czy swojego idola z branży sportowej lub ubóstwianego aktora. Oby tylko symbol ten przemawiał do ciebie i prowadził cię wprost do rzeczywistości, w jakiej pragniesz żyć. Traktuj swoje symbole tak, jak dobry kierowca traktuje znaki drogowe i sygnalizację świetlną. Niech twoje symbole będą znakiem stopu, gdy nadmiernie odbiegniesz od tego, co ci służy, a zielone światło stanie ci przed oczami, gdy poczujesz, że tego właśnie chcesz i to pomoże ci być lepszym człowiekiem. Niech inni motywują cię swoimi osiągnięciami, wypełnia miłością modlitwa, gdy spojrzysz na obraz Pana. Nie bój się krytyki, nie wstydź się swoich wierzeń, jeśli tylko wspierają cię one i nie krzywdzą innych. Jesteśmy ludźmi, czasami zagubionymi w świecie, który pędzi na oślep, a raczej w którym my pędzimy za wskazówkami zegara. Ścigamy się z czasem, ścigamy się z jego ilością, ale jakże mało uwagi poświęcamy na dbanie o jakość przeżytego czasu. Trwonimy minuty na zamartwianie się, godziny na użalanie, lata na dorabianie się i każdego roku, za własnym pozwoleniem, tracimy część siebie. Symbole są po to, by cię zatrzymać, abyś chociaż przez chwilę był świadomy tego, dokąd podążasz.
Znowu się położyłam – nie po to, by spać, lecz marzyć. Marzyć o tym, kim jestem, co osiągam, kto mi towarzyszy w życiu, jakie mam relacje z otoczeniem. Pławiłam się we wdzięczności za to, co mam, w akceptacji tego, co posiadam, w miłości, jaką wysyłałam innym, a w szczególności, którą obdarzałam siebie. Wybaczyłam sobie niemoc, bo i ona jest częścią człowieczeństwa i mnie.
Godzinę później musiałam dać za wygraną i podziękować za to, że dziś każdy żył swoim życiem, że moi przyjaciele, rodzina i kochankowie są zajęci. Bo okazało się, że to był czas dla mnie, czas na odnalezienie w sobie tego najbardziej pożądanego pierwiastka, jakim jest wewnętrzny spokój i uczucie szczęścia tym spokojem wywołane.
No cóż, uśmiechnęłam się – czasami nie ma co walczyć, gonić, złościć się na rozładowaną baterię Roberta. Bo czasami ty chcesz jedno, a Wszechświat podsuwa ci to drugie i właśnie to drugie może okazać się dla ciebie najbardziej odpowiednie.
Wioletta Klinicka
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl