Ona piękna, młoda, ma może ze dwadzieścia pięć lat, on tuż po pięćdziesiątce. Kogo w dzisiejszych czasach dziwi taki związek? On około trzydziestki, jej pięćdziesiątka zagląda w oczy, a nawet gdy tylko dziesięć lat różnicy pomiędzy zbrukaną czekaniem na miłość kobietą a młodym mężczyzną, który już co nieco posmakował, szokuje bardziej niż powyższy przykład. Jednak o różnicach wieku mówi się od dawna nie tylko po kątach, ale i publicznie. Myślę, że najmniej otwarcie rozmawia się o białych małżeństwach, czyli o związkach, które wyrzekają się współżycia intymnego, o tych, którzy zawierają związki małżeńskie, aby ukryć swoją orientację seksualną lub się jej wyrzec, i o tych, którzy biorą ślub tylko po to, by obie strony mogły czerpać z tego związku wyłącznie korzyści materialne. Mam tu na myśli małżeństwa papierowe, z fikcyjnymi ślubami.
Poznałam kiedyś chłopaka. Trwał on właśnie w związku, który dla niego był tylko etapem na drodze do celu. Niestety dla kobiety, która chciała mu nie tylko otworzyć drzwi do zamieszkania w Niemczech, nie było to do końca jasne. Ona miała nadzieję, że ten chłopak nigdy nie odejdzie, że będzie ją kochał, że będzie z nią sypiał w jednym łóżku, pożądając jej ciała, i że razem się zestarzeją. Niestety on nie potrafił wytrzymać nawet jednego roku, aby nie rekompensować sobie współżycia seksualnego z nią u innej, młodszej i ładniejszej kobiety, o czym żona szybko się dowiedziała. Zanim doszło do rozwodu, zmarła. On wyjechał do swojego kraju, ale zanim to uczynił, poznał już koleją ofiarę swych niecnych zamiarów. Skąd to wiem? Bo się we mnie zakochał i mimo że odrzuciłam jego zaloty, wciąż dzwonił i pisał. Ostatni raz zaprosił mnie do swojego kraju, do mieszkania, które na czas załatwiania formalności finansowała jego druga niemiecka żona. Oczywiście nie pojechałam, ale wiem, że gdy tylko dostanie ponowne pozwolenie na legalny wjazd do Niemiec, będzie próbował się ze mną spotkać, bo jak twierdzi, nie może o mnie zapomnieć.
Inna historia jest moją własną. Mogłam mieć męża o dziewiętnaście lat ode mnie młodszego, do tego bardzo przystojnego. Mogłam mieć nawet dwóch, mogłam wybrać pomiędzy wiecznie szukającym swojej drogi muzykiem a utalentowanym malarzem, który dziesięć euro potrafił bez większego wysiłku zamienić w dwadzieścia. Ten drugi nawet mi imponował. To dużo młodsi bracia mojego przyjaciela z Maroka, którego poznałam na początku swojego pobytu w Trewirze. Cała ta historia stała się dla mnie inspiracją do napisania trzeciej książki z serii „miłość.com” – Papierowe małżeństwo. Najpierw poznałam muzyka. Przyszedł do mnie zawstydzony z moim przyjacielem – byłam w stanie powiedzieć tak dla ośmiu tysięcy euro. On chciał tu zamieszkać, ja mogłam w końcu spłacić swoje długi. Niestety jego arogancja drażniła mnie do tego stopnia, że powiedziałam „nie”. Co by było, gdyby nie próbował mnie w banalny sposób podrywać? Dla mnie biznes był jasny i klarowny, dla niego nie i nie wiem, co próbował uzyskać tym nieudolnym uwodzeniem mnie. Może myślał, że rozkocha mnie w swoim dziecinnym wyrazie twarzy i ugra obiecaną przez jego brata kwotę? Nic z tego nie wyszło, a kilka miesięcy później, po śmierci mojego syna, mój marokański przyjaciel wysłał mnie do swojej rodziny w Maroku. Miałam tam odpocząć, powrócić do życia. Na lotnisku odebrał mnie malarz, brat bliźniak. Spojrzałam na niego i już nie mogłam przestać patrzeć. Urodą siebie przypominali, pod względem charakteru wydali mi się zupełnie odmienni. Oszołomiona jego opiekuńczością zaproponowałam mu małżeństwo. Mieliśmy spędzić ze sobą – w jak najbardziej prawdziwym związku – najwyżej pięć lat. Potem odszedłby, aby założyć rodzinę, mieć dzieci itd. Niestety po moim powrocie okazało się, że wybuchła pandemia. Pół roku piekłam ciasta, czekając, że wirus nagle ulotni się tak samo, jak się pojawił. Kres czekaniu położyła kłótnia z moim kandydatem na męża. Do dziś widujemy się na Instagramie. On wciąż sam, a ja nie wiem, w jaki właśnie związek się uwikłam z Americo, moim chłopakiem z poddasza. Być może to kolejny papierowy związek, tylko wciąż nie wiem, kto na nim korzysta.
A ja sama? Dlaczego uznałam, że temat papierowego małżeństwa jest warty poświęcenia całej książki? Może dlatego, że ponad dwadzieścia osiem lat temu sama szukałam męża „z papieru”. W Szwecji byłam o krok od zaślubin dla papierów, ale mój kandydat zakochał się w mojej koleżance, a miłości nie pobiją żadne pieniądze. Potem próbowałam sił w Holandii, niestety odpowiedni przyszły papierowy mąż się nie znalazł.
Znam obie strony medalu, wiem, jak to jest szukać szczęścia poza krajem, w którym praca na ciebie nie czeka, a jeśli już, to zarobki nie pozwalają na godne życie. A może tylko mnie się tak wydawało, bo przecież moi rówieśnicy, z małymi wyjątkami, poukładali sobie życie i mają się dobrze. Może małżeństwa dla pozoru przytrafiają się ludziom, którzy wciąż czegoś poszukują: łatwego startu, przygody, miłości za wszelką cenę…
Obecnie przemieszczamy się wzdłuż i wszerz całego świata, ale pamiętajmy, że nie wszyscy tak mogą. Wizy, pozwolenia na pracę i pobyt… I my, Polacy, kiedyś nie mogliśmy ot tak pokonać tych barier. Wiele osób, zarówno mężczyzn, jak i kobiet, poszukuje możliwości pozostania na stałe w wybranym przez siebie kraju. Jedni mówią o swoich intencjach wprost, inni ukrywają je pod maską uroczych słów i słodkich obietnic. Dlatego zanim zdecydujesz się na tego typu związek, pomyśl o historii kobiety, o której wspominałam, a która miała nadzieję na miłość…
Czego oczekujesz ty? Czego oczekuje on? Czy jesteś w stanie poświęcić się dla korzyści, które chcesz uzyskać? Czy warto? Dowiedz się również, czy fikcyjne małżeństwo będzie łatwo rozwiązać i jakie konsekwencje poniesiesz, gdy wszystko wyjdzie na jaw.
Wioletta Klinicka
Zapraszam Cię do zapoznania się z opisem książki Papierowe małżeństwo.
Historię Americo, mój chłopak z poddasza, możesz bezpłatnie śledzić na moim blogu, w zakładce Damsko - Męskie.
Dziękuję za Twoją obecność.
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl