Jesień jest dla nas łaskawa – pomyślałam, wygrzewając twarz w promieniach słońca. Lubię te sobotnie popołudnia, gdy mogę siedzieć w swoim ulubionym pubie i przyglądać się ludziom: tym, którzy biegają z pakunkami, tym, którzy śmieją się przy stoliku obok, i tym, którzy przykucnęli przy fontannie, aby obetrzeć z łez twarz dziecka, które zraniło kolano w wyniku zbyt szalonej zabawy. Dzieci – spontaniczne, śmiejące się z tego, co nas, dorosłych, już nie bawi, wolne od tego, co wypada, a co nie. Przez chwilę zastanawiałam się, kiedy ta wolność się kończy, kiedy ta mała istota zaczyna wpadać w pułapkę zwaną życiem, nawykowe, schematyczne zachowanie, myślenie. Kiedy zaczyna pozwalać na to, by otoczenie przejęło kontrolę, i staje się kolejną marionetką genów, swoich rodziców, społeczeństwa lub okoliczności. Od którego momentu dziecięce reakcje na bodziec stają się wyrafinowanymi kłamstwami. Nagle moją sielankę przerwał głos Roberta:
– Tu się ukryłaś, lubisz tę anonimowość – zaśmiał się, a obok niego, z wykrzywioną twarzą i wzrokiem wbitym w moją już prawie pustą filiżankę, stała ona. Piękna Małgorzata.
– Usiądziecie? – zapytałam bardziej z grzeczności.
– Chyba już zakończyłaś swoje posiedzenie. – Ironiczny głos Małgorzaty zautomatyzował gest Roberta, który wsunął krzesło pod stolik.
– Po czym wnioskujesz? – Ukąsiłam ją swoim tonem, ale moje oczy wciąż patrzyły z niedowierzaniem na dłoń Roberta.
– Siedzisz przy pustym stoliku, no chyba że liczysz na dolewkę. – Małgorzata nie dawała za wygraną, ale ja nie miałam najmniejszej ochoty brać udziału w jej grze.
Może to nie było uprzejme, ale zignorowałam jej słowa i skierowałam rozmowę na zupełnie inny tor, pytając, czy zakupy się udały i takie tam. W zamian otrzymałam od Roberta ciepły uśmiech, wiedziałam, że był mi wdzięczny za nieplucie na lewo i prawo swoim jadem. Kiedy odeszli, poprosiłam kelnera o kolejną dawkę kofeiny w nadziei, że spokojnie wrócę do upajania się słonecznym dniem, ale mój mózg postanowił coś innego. On miał ochotę na analizę Małgorzaty i tego, że Robert zakochany jest w Małgorzacie! Hm, bardzo mnie to nurtowało, ponieważ nie do końca widziałam tych dwoje razem. Coś mi nie pasowało. W pewnym momencie doznałam olśnienia. Co mnie to obchodzi! – wykrzyczałam niemalże w umyśle. Przecież to nie ja będę budzić się przy niej i smażyć dla niej te chrupiące naleśniki, jakie potrafi przygotować tylko Robert. I nie ja będę znosić jej zmieniający się wraz z fazami księżyca nastrój. To opinia Roberta, która utkwiła mi w głowie bardziej niż drzazga w palcu. Hm, a może to właśnie przez pryzmat tej zaszczepionej we mnie myśli Roberta, którą wypowiedział mimochodem, patrzyłam na ich związek? Może dlatego nie spodobały mi się słowa Małgorzaty o pustej filiżance, nie przyjęłam ich jako żart, tylko jako atak… I nagle dotarło do mnie, że wcale nie byłam wolna od wyboru, gdy zmieniłam temat z kawy na zakupy. Zrobiłam tylko unik, aby przypodobać się Robertowi, a może nawet samej sobie?
Bodziec – reakcja, reakcja – bodziec. I zysk. A może nie zysk? Bo gdybyśmy rzeczywiście patrzyli na zyski płynące z danych reakcji na bodziec, może używalibyśmy częściej jednego z darów natury, który bardzo często odrzucamy. No ale po kolei, bo wkradła się tu odrobina chaosu.
Robert poznał Małgorzatę na jednej z tych swoich konferencji. Prowadził wykład, a Małgorzata intrygowała go swoimi pytaniami. No cóż, faceci lubią, gdy wiedzą, że się ich słucha, a jeśli przy tym mogą się wykazać wiedzą i inteligencją i widzą u kobiety ten błysk w oczach, to zaciekawienie tematem… no właśnie. Robert u Małgorzaty to widział i po konferencji zaprosił ją na obiad, aby bliżej opowiedzieć o… nie pamiętam o czym… no i dlatego my jesteśmy z Robertem tylko przyjaciółmi. A może aż, bo ile ja już tych jego miłości przeżyłam… Ale wróćmy do tematu.
Któregoś wieczoru, gdy ich znajomość przetrwała już wspólny weekend, Robert zadzwonił do mnie z propozycją wyjścia na obiad, ale tylko we dwoje – i to już, i teraz. Założyłam więc jeansy i pobiegłabym prawie w staniku, gdyby nie lustro w przedpokoju, które ze mnie zakpiło. Nie wiem, dlaczego zrobiłam kilka min, żeby odwdzięczyć się swojemu odbiciu. Następnie założyłam koszulkę i pokazując język, wyszłam.
Żarty przestały się mnie trzymać dopiero w momencie, gdy go zobaczyłam. Tak, to Robert – pomyślałam. Już wiedziałam, że jest obrażony na cały świat. Świadczyły o tym nie tylko mocno ściśnięte dłonie pod pachami, ale i dwa drinki, a zero obiadu na stole.
– A tobie co? – zagadnęłam, zanim usiadłam.
– Co, co? – burknął.
– No nic, nic, tak tylko pytam, bo głodna jestem i ciekawska z natury, i pytam się, czemu ludzie się złoszczą, czemu ludzie, którzy mają wszystko, wciąż się złoszczą. – Poprawiłam swoje zdanie, a on tylko robił miny. – No co, grzecznie pytam. Jakiś problem z wychowaniem Małgorzaty czy w pracy nie dali ci nagrody za ostatni wkład w rozwój firmy?
– Weź przestań się znęcać. Ty to myślisz, że jak ma się fajną pracę, jakieś oszczędności na koncie i własny kąt, to już powinno się tryskać radością.
– A nie? Masz przecież i rodzinę, i Małgorzatę, i mnie – ironizowałam, ale tylko tak odrobinę.
– Ona nie będzie moja… – I wtedy z zaciekawieniem zaczęłam słuchać o związku dwojga ludzi, który właśnie się narodził, i o problemach, które rodzą się niemalże jednocześnie, no bo któż nie lubi słuchać o cudzych problemach i w głębi duszy cieszyć się tym, że inni to mają gorzej.
Okazało się, że Małgorzata, która w większości aspektów dorównuje Robertowi, ma jedną wadę – oczywiście w mniemaniu Roberta – a mianowicie: Małgorzata wiecznie jest niezadowolona. Niezadowolona tu, niezadowolona tam. To jej nie odpowiada, a to nie pasuje. Mało tego, takie marudzenie może Robert by zniósł, a nawet czasami uważa za podniecające, bo to oznacza, że ma obok siebie kobietę. Jednak Małgorzata często reaguje gniewem. Jej wybuchy są może i krótkotrwałe, ale intensywne. Potem przeprasza i staje się na powrót miłą kokietką. Robert lubi te chwile pomiędzy jedną a drugą eksplozją, lubi tak bardzo, że stracił dla nich głowę. Dziś jednak Małgorzata przesadziła. A Robert po raz pierwszy wstał i wyszedł bez słowa. I cóż, wcale mu się nie dziwię. Tylko jakoś tak mi tej kobiety zrobiło się żal, bo i we mnie taka histeryczka czasami się odzywa. Już nie tak często jak kiedyś, już pomiędzy bodźcem a reakcją pozwalam sobie na zatrzymanie kadru, daję sobie czas na przemyślenie, ale bywam złośnicą, bywam opryskliwa, niemiła, jak zwał, tak zwał, to i tak nie lubię tego u siebie. Owszem, po chwili przepraszam i proszę o wybaczenie, ale jakie niemiłe wspomnienie po sobie pozostawiłam, to pozostawiłam.
Nie mogłam doradzić Robertowi, aby ją zostawił, zanim będzie za późno, ani żeby z nią został i pomógł się wydostać z tego błędnego emocjonalnego koła. Takie decyzje muszą ludzie podejmować samodzielnie, ale mogłam go wysłuchać i przedyskutować temat.
– Myślisz, że dla takiej furiatki jest jakiś ratunek? – Robert patrzył tak, jakby chciał uzyskać pozytywną odpowiedź.
– Przecież wiesz, że to zależy od niej samej. Owszem, chciałoby się powiedzieć, że mamy prawo do okazywania swoich uczuć, do zmian nastrojów, mamy prawo zachowywać się na luzie i spontanicznie jak dzieci, które plują na siebie, by po chwili razem lepić babki, ale prawda jest taka, że dorastamy i wyrastamy z takich impulsywnych zachowań. Oczywiście mamy prawo wyrażać swoją opinię i niezadowolenie, ale w bardziej dojrzały sposób, a przede wszystkim tak, żeby nikogo nie krzywdzić, nie ranić. Poza tym sam wiesz, że inteligencja emocjonalna, czyli między innymi świadomy wybór reakcji na wydarzenie, służy też nam samym. Jeśli nie opanowaliśmy tego wraz z wiekiem, to w życiu dorosłym przychodzi czas, aby za to słono zapłacić. Tracimy partnerów, pracę, przyjaźnie. Każdy ma prawo krzyknąć „kurwa mać”, gdy uderzy się w palec, bo przecież nie mamy w naturze mówić „ojej, ale mnie zabolało”, ale robienie awantury za to komuś bliskiemu lub dalekiemu to już jawne rozchwianie emocjonalne.
– Ona jest poza tymi wybuchami fantastyczną kobietą, ale gdy tak kipi, to o tym zapominam. Już zapominam – poprawił się Robert.
Nasze spotkanie nieco się przedłużyło, więc po powrocie do domu wzięłam tylko prysznic i położyłam się. Ale zasnąć nie mogłam. Pamiętam, że obiecywałam sobie, że i ja będę siebie kontrolować, siebie i swoje napady złości. Bo przecież mogę, bo przecież mam wolną wolę i to ode mnie zależy, czy się nią posłużę. Podczas napadów gniewu spada nasza energia mentalna – i to w zaskakująco szybkim tempie. Zauważ, ile to razy po kłótni czy traumatycznym wydarzeniu czułeś się wypompowany, nie do życia. A przecież wielokrotnie możemy sobie tego uczucia zaoszczędzić. Tak więc zanim zareagujesz, pomyśl o psychicznych zyskach, pomyśl o tym, co otrzymasz, gdy będziesz świadomie reagować na wydarzenia. A jeśli jeszcze czas pomiędzy bodźcem a reakcją płynie dla ciebie zbyt szybko, to nie karz siebie za nieadekwatne zachowanie, tylko pomyśl, dlaczego tak zareagowałeś, czy możesz coś zmienić, jak byś zareagował dziś. Dzięki temu wzrasta nasza świadomość i samoświadomość.
Dziś wsuwająca krzesło pod stolik ręka Roberta świadczyła o tym, że będzie próbował być z piękną Małgorzatą, bo może czasownik „kocham” jest dla niego czymś więcej niż czasownikiem.
A mnie, gdy płaciłam kelnerowi za kawę, rozpierała duma, bo może czasami warto chcieć przypodobać się innym albo samemu sobie?
Wioletta Klinicka
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl