Pojechał do niej tak po prostu, tak jak zawsze…
Wioletta stała przy oknie i milczała. Wyglądała, jakby właściwie wszystko, co miała do powiedzenia, już powiedziała, wszystko, co by chciała usłyszeć, usłyszała – nie dziś, nie w moim gabinecie, tylko tamtego wieczoru, gdy pijąc wino, paląc zbyt dużo i tańcząc przy Senza una donna, doznała pewności, że może w jego życiu jest miejsce dla niej, ale jego serce jest zajęte.
– Wie pani, znaliśmy się niecały tydzień. On mnie, bo ja znałam go, odkąd się wprowadził do naszego trzypiętrowego domu. Na dole mieszkał Ali, ja pośrodku, a na górze pani, której imienia nie poznałam przez półtora roku. Z Alim też tylko „hallo” i sztuczny uśmiech wymieniałam. I któregoś dania ta pani, której i tak prawie nigdy nie było, bo większość czasu spędzała u mamy, wyprowadziła się. Myślę, że jej mama zmarła i ona przeniosła się do jej mieszkania, na drugą stronę ulicy – dodała z uśmiechem Wioletta. – I wtedy wprowadził się on. Żeby pani wiedziała, w jaki szok mnie wprowadził. Ewa, moja koleżanka, ta, która mieszka na tej samej ulicy, zawsze powtarzała, że czasami nie jest w stanie znieść wiecznej obecności swoich sąsiadów. No cóż, stare domy mają chyba to do siebie, że słychać wszystko. Ja nie słyszałam nic, ani Alego, ani tamtej pani, za którą jeszcze nieraz zatęskniłam. Bo on, proszę pani, ten italianiec, dał mi od pierwszej nocy popalić.
Dlatego mówię, że znam go na pamięć. Wiedziałam, kiedy pali, kiedy ma gości, kiedy rozmawia przez telefon, kiedyś słyszałam nawet jego telefonicznego rozmówcę, a gdy jego głos łagodniał, wyobrażałam sobie, że rozmawia z kobietą. A że, proszę pani on, jako kucharz, gotując dla gości, wracał około północy, nie dawał mi spać. A w nocy słuch jest szczególnie wyczulony na wszelkie przesuwania mebli, na chód, na śmiech, na odgłosy orgazmu i to dziwne miauczenie – nie mam pojęcia, dlaczego to robili, zapewne mieli jakiś powód. Najpierw wchodził on, a potem inni, najpierw miał orgazm on, a potem nikt…
Spojrzałam na nią badawczo, bo wtedy zaczęła się śmiać. Szybko zrozumiałam, że wspomnienia o nim, te wspomnienia sprzed ich bliższego poznania, sprawiały jej przyjemność, wywoływały na jej twarzy uśmiech. Nawet w jej glosie czuć było nostalgię, jakby tęskniła za nim z tamtego okresu.
– I to jego „hallo” – kontynuowała – to jego nachylenie się przy tym, jakby odpowiedź na pytanie, jak się czuję, chciał mi wyjąć spod piersi. Kiedyś, wie pani, myślę, że się pomylił – tak prościej myśleć, bo człowiek nie robi sobie nadziei, że mogło być inaczej… – Wioletta zamyśliła się i zmieniła nagle temat. – Wie pani, mam w sobie taki dziwny lęk. Nie wiem, czy to lęk, raczej ta moja przypadłość wypływa z lęku. W tedy, gdy napisał, że nie przyjedzie, bo jedzie do domu rodziców, wolałam z automatu myśleć, że jedzie zobaczyć się z nią. Boję się naiwnych myśli, boję się do dziś, że jeśli pomyślę, że faktycznie pojechał tylko odespać ostanie noce, trwające do poranków, i następujące po nich piętnastogodzinne dni pracy, to jeślibym w to uwierzyła, zrobiłabym z siebie w jego, ale i w swoich oczach idiotkę.
Nie wierzę, nie wierzę mężczyznom. Słuchałam ich, nie przeczyłam ich słowom, a nawet przytakiwałam, uśmiechając się przy tym jak naiwna blondynka. Byłam miła i dla każdego wyrozumiała. Idealna kochanka… jemu, mojemu sąsiadowi tej przysługi nie zrobiłam, jemu niemalże od początku wypominałam każde krętactwo. On był pierwszy… może mam tak od zawsze, a może od momentu, w którym mój były mąż uświadomił mi, ile razy mnie okłamywał – całej prawdy nie mówił, jak twierdził. Więc i ja przestałam rozprawiać o prawdzie, zaczęłam robić swoje. Gdy czułam się przez niech zraniona, nie opowiadałam o moich uczuciach, przeczuciach czy obawach. Wtedy ich od razu najnormalniej w świecie zdradzałam, nie zawsze fizycznie, tak cieleśnie, z kim popadnie – najczęściej mentalnie. Wychodziłam z domu, flirtowałam tak po prostu. Szłam w miasto, aby nie być tą naiwną, wszystko, tylko nie tą czekającą, empatyczną kobietą.
Może i nieraz się myliłam, może on też nie chciał skorzystać z mojej empatycznej postawy, może wcale nie oczekiwał, że powiem: „tak, wiem, jesteś zmęczony, jedź i odpocznij”. Może niczego nie oczekiwał, może był tylko taki miły, uprzejmy i przewidujący, że będę po dwudziestej trzeciej czekać na niego. Może chciał mi czekania, które, proszę pani, było już od dawna wpisane w moje życie, może tego tylko chciał mi zaoszczędzić. – Wioletta na jakiś czas zamilkła. Snuła się po pokoju, dotykając książek, dumnie opierających się o siebie. Stały w takim ścisku, że prawie krzyczały, że im duszno i gorąco.
– Wszystkie je pani przeczytała? – zapytała nieoczekiwanie kobieta. – Wyglądają na takie mądre, to znaczy, że można z nich wyczytać sporo mądrości…
– Chyba tak – odpowiedziałam skromnie, a ona mnie zaskoczyła.
– Ale wie pani, to tylko merytoryka, słowa… Czy zastanawiała się pani, czy któryś z tych psychologów przeżył miłość taką trudną, niespełnioną, taką fascynującą aż do bólu? Czy oni w ogóle rozumieją, o czym piszą? O, ten na przykład… Jak zrozumieć kobietę. Cóż za banalny tytuł, ale treść na pewno fascynująca… Czy to o emocjach? Czy o mózgu kobiety? – Wioletta nie dawała mi szansy na żadną odpowiedź. Jej słowa żaliły się na naukowców, a ja w jej oczach zapewne byłam jednym z nich. – Czy pani, czy pani wie, czym jest miłosne rozczarowanie? –
Spojrzała na mnie tak przenikliwie, jakby tylko wyczekiwała mojego potknięcia, ale ja kochałam, kochałam tak mocno, tak bezpodstawnie, że ta miłość musiała być prawdziwa. Kochałam go za nic, za uszczerbek w życiorysie, za minuty zabranego mi spokoju, za to, że od czasu do czasu był i spojrzał na mnie tak, jak patrzeć nie powinien… a potem to już tylko dotykał.
– Tak, kochałam.
Szybki ruch jej głowy świadczył o małym zaskoczeniu.
– I jak się pani z tej miłości wyplątała? – zapytała niemalże natychmiast, patrząc na mnie tymi niemożliwie błękitnymi oczami spod starannie wypielęgnowanych brwi.
– Nie wyplątałam się, tylko któregoś dnia pozwoliłam sobie odejść – odpowiedziałam z dumą w głosie, ale Wioletta nie odpuszczała i kipiąc ciekawością, sztywno trzymała się swoich uszczypliwych pytań.
– Tak po prostu odejść?
– Nie, nie po prostu – odbiłam piłeczkę równie szybko jak ona. – To odejście trwało sześć lat, odchodziłam przez sześć lat! – Nagle poczułam ukłucie w sercu i natychmiastowy ucisk w głowie, jakby mój mózg bronił się przed wspomnieniami. To dziwne, bo myślałam, że uczucie zakochania mam za sobą. Moje ciało przeszyła złość. W mgnieniu oka włączyła się analiza: dlaczego poddałam się tej ekspansywnej wymianie zadań?! Na ratunek przyszła myśl: a może dobrze się stało, bo o miłość do tego mężczyzny nawet sama siebie nie pytam. I może tylko dlatego myślałam, że jestem tak na amen wyleczona. Chcąc przerwać rozczulanie się nad sobą, wymierzyłam w kierunku kobiety kolejne pytanie.
– A ty, Wioletto, dlaczego tu przyszłaś?
Nastała chwila ciszy, jakby kobieta zastanawiała się, czy bronić się przed obnażeniem swych uczuć i ponownie zaatakować, czy jednak skapitulować i mówić o sobie… Przecież po to tu przyszła.
– Ja, proszę pani, byłam kiedyś u swojej koleżanki, najbliższej mi z tamtego okresu. Ona była przyzwyczajona do tego, że moje serce łamało się raz po raz. Tym razem zapytała, czy jestem jeszcze w kontakcie ze swoim sąsiadem, dobrze przeczuwała, że nie, bo noc wcześniej wstawiłam jakiś smutny wiersz na Facebooka. Nawet do dziś pamiętam: O Amatorze grzecznych porzuceń. Przyznałam się do kolejnej porażki, a ona nie chciała więcej słuchać – i to tak ewidentnie, tak wówczas dla mnie bezczelnie wymigała się z tematu, że mnie to cholernie zabolało… A ja mam taką potrzebę wszystko z siebie wyrzucić, bo inaczej te emocje, to tak bardzo boli! – W Wiolecie mieszały się uczucia smutku i żalu, złości i oszołomienia. Emocje tak intensywne, jakby doznała tego rozczarowania godzinę temu. – Z tamtego dnia tyle zapamiętałam, proszę pani, to niedowierzanie…
– Znam to uczucie, Wioletto. To może akademickie i może niezbyt ci się przyda, ale wiedz, że pamięć o zdarzeniu wpisuje się w nasz życiorys tym intensywniej, im intensywniejsze przeżywamy emocje. Po latach najczęściej przekłamujemy fakty i nie zdziw się, gdy po obejrzeniu zdjęcia okaże się, że wcale tego dnia nie byłaś w różowej sukience, ale zawsze będziesz znała prawdę o tym, co wówczas czułaś.
Wiolettę chyba rozbawiła różowa sukienka, bo tylko uśmiechnęła się i nie komentując mojego wywodu, mówiła dalej:
– Wie pani, kiedy wracałam do domu, nie mogłam wyjść z szoku, że zanim się coś zaczęło, to się skończyło, ale że nie mam komu o tym opowiedzieć. I co z tego, że to enty raz, że może nudne już się stało, że jestem monotematyczna… od czego ma się przyjaciół! – Wiolecie z wolna rosły te słowa w gardle i rosło we mnie poczucie, że moje pytanie było jednak trafne, bo w jej sercu tkwi nie tylko drzazga po niespełnionej miłości, ale uwiera ją również poczucie osamotnienia.
Przechodzimy różne traumy i dla niektórych ludzi nasze doświadczenia są niczym, niczym wielkim, niczym skomplikowanym, niczym godnym utraty humoru i wycięcia chociażby jednego dnia z życiorysu. Przymierzamy ludzi do siebie, do swoich problemów, do swojego nastawienia do życia. Tylko czy skoro miłość dla jednego nic nie znaczy, to czy dla innych też powinna znaczyć niewiele?
– Wie pani, ona mi dom Wojewódzkiego w sieci pokazywała, bo on mieszka tam, gdzie i ona kiedyś mieszkała… co to miało być?! Też mogłam powiedzieć, że mało mnie to interesuje. W mojej głowie aż huczało do niezrozumienia życia, od pytań, co mam robić, dlaczego to mi się ciągle przydarza – a ja i o tym wieżowcu słuchałam, bo co miałam powiedzieć… przecież jest moją najlepszą koleżanką… – Wioletta zamyśliła się, po czym z pełną powagą zapytała: – Mogę pani o nim opowiedzieć? Mogę pani opowiedzieć o moim braku miłości…?
Dostrzegłam w niej zmęczenie. Wyrzut nagłych wspomnień, które uaktywniły jedno pytanie, męczy. Ale to dobrze, kiedyś trzeba się uzewnętrznić, skonfrontować z uczuciami, dowiedzieć się, czy są tylko ukryte pod warstwą cykających wskazówek, czy faktycznie jesteśmy uleczeni z przeszłości.
Kiedy Wioletta wyszła, zastanawiałam się, co jest gorszego niż samotność… I nie myślałam tylko o braku partnera. Co jest gorszego niż wybiórcza przyjaźń, niż przyjaciele, którzy wybierają, o czym chcą słuchać, a co każą ci pozostawić tylko dla siebie? Niektórzy nawet piszą o utrzymaniu na jakiś czas dystansu. Zatrzymujemy takich przyjaciół ze strachu, że innych nie znajdziemy, czy faktycznie z miłości do nich? Bo czy to mężczyzna, którego kochasz, czy przyjaciele, nikt nie jest alfą i omegą, nikt nie musi wiedzieć ani rozumieć, co dla ciebie najlepsze. Ale może warto pytać?
Wioletta Klinicka
Czasami piszę, pomijając Roberta. Książka |Americo, mój chłopak z poddasza | miała być bez jego sarkastycznych uwag i szarmanckich gestów, ale on zaprotestował, niemalże się obraził i co miałam począć. Zaczęłam go wtajemniczać w świat pary z pogmatwanymi charakterami. Ale pierwszą wersję nadal możesz czytać na moim blogu, i to całkowicie za darmo. Kliknij tylko poniższy tytuł i relaksuj się poprzez zaczytanie drugiego odcinaka.
2. Americo, mój chłopak z poddasza
Czytałaś już opowiadanie o Americo i jego przystojnym bliźniaku?
Jeśli nie, to kliknij w poniższy tytuł i poznaj braci, którzy mogą zawrócić w głowie, oj mogą...
O dwóch takich, co ukradli spokój Wioletty
Po sielankowej kolacji przyszedł czas na zawrót głowy, wywołany jednym niefortunnym wypadem do Hiszpanii. Kto z tych dwojga tam pojechał i jaki to miało wpływ na ich relację dowiesz się po kliknięciu w poniższy tytuł...
A już w środę 08.11.23 kolejne potyczki Wioletty z Robertem, który próbuje jej wytłumaczyć, że być może, tam na schodach uwolniła się fenyloetyloamina i dojrzała kobieta zakochała się w przystojnym Włochu. Hm, czy on naprawdę taki przystojny?
Fragment
Czy rzeczywiście peszy mnie jego osoba, bo jakimś dziwnym trafem wówczas, na schodach, jakiś prąd, energia wydzieliły się z naszych ciał i lekki podmuch, niewyczuwalny dla nas wiaterek wymieszał je, poplątał i pozostawił w tej aurze nieświadomych? Czy można, tak bez powodu, tak za nic, tak od pierwszego uśmiechu, poczuć do kogoś nieokiełznaną sympatię? Do kogoś, kogo się nie planuje, kto nie jest twoim wyobrażeniem ideału, do kogoś o innym temperamencie i sposobie bycia, niż się oczekuje, do kogoś tak nieodpowiedniego wiekiem?
Piszę dla kobiet 35 plus, bo jesteś tego warta i dziękuję za Twoją obecność,
Wiola
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl