– Któregoś dnia, proszę pani, zadzwonił dzwonek do drzwi. Nie domofon, tylko ten do drzwi mieszkania. Stanęłam na równe nogi, bo mnie wystraszył – nie tylko dzwonek, ale i mój wygląd. W tym przerażeniu zaczęłam zdejmować z siebie ten rozciągnięty sweter, który zakładam, gdy piszę, bo gdy człowiek siedzi nieruchomo i tylko stuka w klawiaturę, to mu zimno. Potem spinki z włosów, które cisnęłam, gdzie popadło. Okulary zostawiłam, bo wtedy nie widać, że kobiecie brakuje tuszu na rzęsach, a gdy jest się blondynką, to jakoś go brakuje bardziej. I zanim te drzwi otworzyłam, on już zdążył włożyć klucz do swoich drzwi.
Spojrzał jakby odrobinę zaskoczony, może nie spodziewał się, że jestem w domu, bo patrząc z perspektywy liczby naszych metrów kwadratowych, dawno powinnam mu otworzyć. Zbliżył się naturalnie, jak to on robi, i tym serdecznym głosem zapytał, co u mnie. Powiedział, że on to już dawno chciał zadzwonić i zapytać o moje zdrowie, ale mnie nigdy nie ma w domu. – Wioletta, chodząc po pokoju, mówiła jak nakręcona. Gestykulowała przy tym i prawie zaglądała mi w oczy. – No raczej jestem, ale ja sobie po cichu mieszkam, a raczej mieszkałam. Rozmowa trwała może trzy minuty, a ja całe te trzy minuty trwałam w zawstydzeniu, coś odpowiedziałam, próbowałam nawet powiedzieć coś sarkastycznego, bo sarkazm wychodzi mi najlepiej, ale on nie bardzo go rozumie.
Ponoć sarkazmu nie rozumieją narcystyczni faceci. No ale wówczas o nim tak nie myślałam. Za to po tych kilku uprzejmościach, gdy już zamknęłam drzwi, pomyślałam, może właśnie z tego strachu, lęku co o tej naiwności pani opowiadałam, więc pomyślałam, że może się pomylił. Może chciał zapalić światło, bo nie mógł trafić kluczem w zamek. Oba kontakty są umiejscowione obok siebie. Ja zawsze miałam problem, który nacisnąć. Tak wolałam myśleć. Tylko gdy opowiadałam koleżankom, że mój sąsiad mnie odwiedził, to nie zwierzyłam się z moich myśli, bo to takie miłe było, gdy ktoś całkiem nieznany pyta o twoje uczucia. Miło też było komuś się tym pochwalić. – Wioletta usiadła w końcu i zamyśliła się. W tej samej chwili jej rozpromienienie zniknęło. Wyglądała na zadumaną i tylko po jej niekontrolowanych minach mogłam się domyślać, że przeniosła się z miejsca, w którym było jej miło i sympatycznie, do niekomfortowego, takiego, do którego trafia się przypadkiem.
To dziwne, jesteśmy tak skonstruowani, że potrafimy w błyskawicznym tempie zmienić swoje myśli, najczęściej z tych podnoszących nas na duchu na te wpędzające w emocjonalne kłopoty.
– Co pani sądzi o chwaleniu się? – uzewnętrzniła nagle swoje przemyślenia.
– O chwaleniu – powtórzyłam bezwiednie. – No, no, to chyba zależy.
Wioletta szybko mi przerwała.
– Zależy od czego?
– Jaki to rodzaj chwalenia. No wiesz, to słowo nie wiąże się z jakimiś pozytywnymi odczuciami. Ale masz na myśli opowiadanie o swoich doświadczeniach, zakupach, dyplomach czy jednak taki przekaz typu: „ja mam, a ty nie!”?
– O, raczej o tym, o tym… – ożywiła się nagle.
– Myślę, że to niezbyt miłe, to takie trochę z okresu przedszkola, gdy dzieci zaczynają ze sobą rywalizować.
Przerwała mi ponownie.
– Właśnie czasami myślę, że inne kobiety chciałyby, żebym im zazdrościła…
– Wioletta – tym razem ja jej przerwałam – dlaczego tak uważasz? Masz problem z zazdrością? – I nagle to ja musiałam się ocknąć i przeprosić za brak kontroli nad słowami. – Przepraszam, ja tylko…
– Proszę nie przepraszać, jesteśmy tylko ludźmi, najwidoczniej dotknęłam pani czułego punktu. – Wioletta przejęła moją rolę i próbując żartować, rozładowała narastające we mnie napięcie.
– Nie wiem, miałam kiedyś koleżankę, która miała rzeczywistego bzika na punkcie zazdrości. I przez tę ludzką zazdrość nic jej nie wychodziło. Na dodatek wszystko, co nie przebiegało po jej myśli, było winą innych. Żadna katastrofa nie była skutkiem jej wyborów, tylko czarem rzuconym przez innych. Może dlatego tak intensywnie zareagowałam…
– Jest taka do dziś?
– Kiedyś zapytałam ją, czego ludzie mogą jej zazdrościć, i nie miała wtedy nic do powiedzenia. To znaczy nie potrafiła nic wymienić tak z automatu… Zatrwożyła się. Później wracała do rozmowy, tak mimochodem wtrącała, że ma piękne włosy, dobrą pracę, choć wynajęty, to duży dom i tak dalej. Każda ze znanych mi jej koleżanek też miała to, o czym marzyła. Nie były to może pięciogwiazdkowe hotele trzy razy do roku, ale mąż, rodzina, praca, problemy z kolanem… Żyłyśmy wszystkie na jednym poziomie, ale Wioletta, co z twoimi znajomymi? Dlaczego twierdzisz, że ci zazdroszczą? Przecież ty też chciałaś się pochwalić przed nimi sąsiadem.
– Teraz to mi pani rozbroiła system… No może nie były zazdrosne, tylko też chciały się pochwalić, jak ja. Ale zauważyłam, że opowiadały o sobie tylko wtedy, gdy ja wspominałam o czymś z fascynacją w głosie. Na przykład kiedy ja o sąsiedzie, to ona o nowych przyjaźniach, które nawiązała z koleżankami w pracy. Inna wówczas opowiadała o głębokiej przyjaźni z mężem i wiecznym zakochaniu oraz szeroko rozumianej akceptacji jej wyglądu. Albo gdy jechałam na urlop, szłam na salsę czy do teatru, jedna z moich koleżanek zawsze wspominała, że miała z mężem seks. Myślę, że dobrze wiedziała, że to mój czuły punkt, że jestem sama, ale teraz tak pomyślałam, że może po prostu chciała się dowartościować.
Jedni, aby doświadczać emocji, muszą się przenosić z miejsce na miejsce, inni mogą tylko leżeć i czerpać z uczuć przyjemność. Co pani o tym sądzi?
– No cóż, może przyjmij to jako komplement. Może byłaś zapalnikiem do dostrzegania pozytywów w ich życiu? I wiesz, uważam za świętą prawdę myśl, że najważniejsze jest, by odnaleźć drogę do swojego dobrego samopoczucia, do tych małych przyjemności, o których teraz rozprawia cały świat. Dla jednych, jak powiedziałaś, będzie to związek i relacje z partnerem, a dla innych spontaniczne wyjście na tańce. Nie warto rywalizować o to, kto ma lepsze życie, bo każdy buduje je według własnego upodobania.
– No tak – westchnęła Wioletta – ale życie jest przewrotne i niestety mamy takie okrutne czasy. Gdzie nie spojrzysz, jakiego portalu społecznościowego nie otworzysz, wszyscy mają bajecznie lepsze życie niż to sprzed rozwoju Internetu. Z perspektywy widza szczęśliwi, a po drugiej stronie ekranu smartfona zagubieni.
– A widzisz – zaśmiałam się. – Chcesz czy nie, Wiola, psychologowie są potrzebni, to oni słusznie biją coraz głośniej na alarm i chyba boją się właśnie tej zazdrości, która powoduje, że ludzie nie potrafią się odnaleźć w swojej rzeczywistości. Mają problemy i czują się z tymi problemami sami, ponieważ nigdzie indziej ich nie dostrzegają. Z tego wynika, że coraz rzadziej się ze sobą spotykają, a
jeśli już nawet dochodzi do kontaktów w realu, to coraz większym wstydem jest opowiadać o swoich niepowodzeniach. No i na potrzebę publiki przerysowują te swoje małe rzeczy, o których rozprawia cały świat.
– No właśnie, jak u mnie z mężczyznami… Ja mówię o swoich porażkach, pewnie nawet za dużo, a, o dziwo, wszystkie moje koleżanki są szczęśliwe w swoich związkach albo jako singielki. A może faktycznie tak jest?
Wioletta Klinicka
Czasami piszę, pomijając Roberta. Książka |Americo, mój chłopak z poddasza | miała być bez jego sarkastycznych uwag i szarmanckich gestów, ale on zaprotestował, niemalże się obraził i co miałam począć. Zaczęłam go wtajemniczać w świat pary z pogmatwanymi charakterami. Ale pierwszą wersję nadal możesz czytać na moim blogu, i to całkowicie za darmo. Kliknij tylko poniższy tytuł i relaksuj się poprzez zaczytanie.
Czytałaś już opowiadanie o Americo i jego przystojnym bliźniaku?
Jeśli nie, to kliknij w poniższy tytuł i poznaj braci, którzy mogą zawrócić w głowie, oj mogą...
O dwóch takich, co ukradli spokój Wioletty
Po sielankowej kolacji przyszedł czas na zawrót głowy, wywołany jednym niefortunnym wypadem do Hiszpanii. Kto z tych dwojga tam pojechał i jaki to miało wpływ na ich relację dowiesz się po kliknięciu w poniższy tytuł...
O oczekiwaniach, tęsknocie i innych emocjach, które targają nami, gdy tylko się zakochamy, w każdą środę nowy odcinek, raz z udziałem Roberta a raz w pierwotnej wersji.
Fragment
Czy rzeczywiście peszy mnie jego osoba, bo jakimś dziwnym trafem wówczas, na schodach, jakiś prąd, energia wydzieliły się z naszych ciał i lekki podmuch, niewyczuwalny dla nas wiaterek wymieszał je, poplątał i pozostawił w tej aurze nieświadomych? Czy można, tak bez powodu, tak za nic, tak od pierwszego uśmiechu, poczuć do kogoś nieokiełznaną sympatię? Do kogoś, kogo się nie planuje, kto nie jest twoim wyobrażeniem ideału, do kogoś o innym temperamencie i sposobie bycia, niż się oczekuje, do kogoś tak nieodpowiedniego wiekiem?
Piszę dla kobiet 35 plus, bo jesteś tego warta i dziękuję za Twoją obecność,
Wiola
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl