Będąc już w domu, siedząc na tarasie obok mojego życiowego wyboru, zastanawiałam się, czy ja jeszcze pamiętam, dlaczego zakochałam się w moim mężu. Co mnie w nim urzekło, że pozwoliłam doprowadzić się do urzędu stanu cywilnego? Czy to był jego optymizm, czy jego wytrwałość, gdy raz po raz odmawiałam spotkania? Czułość, z którą odgarniał mi włosy z czoła czy jego racjonalizm, który łagodził moje szalone pomysły na życie? A może pozwolenie na bycie sobą? Jeszcze nigdy nie usłyszałam od niego, że powinnam siebie lub coś w swoim życiu zmienić. A czy ja potrafię się mu tym samym odwdzięczyć?
– Jesteś trochę przed czasem. Coś się stało? – zapytałam Wiolettę, która przemierzała poczekalnię wszerz i wzdłuż.
– Nie, nie… no może tylko jestem jakoś dziwnie niespokojna…
– Ponieważ?
– Ponieważ nic mi nie napisał… nic oprócz „dobranoc, kochanie”.
– To cię martwi?
– Zawsze, zawsze mnie to martwi. Nie martwi, ale przez tyle czasu nie mogę się do tego przyzwyczaić.
– Wioletta, wejdź do pokoju, wykonam tylko jeden telefon i przyjdę do ciebie.
Kiedy weszłam, Wioletta wpatrywała się w swój telefon.
– I co: odnalazłaś tam odpowiedź? – próbowałam żartować.
– Na jakie pytanie?
– No na przykład, dlaczego nie pisze albo dlaczego ty nie możesz się do tego niepisania przyzwyczaić.
– Nie mogę i już – fuknęła Wioletta.
– Powiedziałaś, że nigdy nie mogłaś, czyli zachowuje się tak, odkąd go poznałaś?
– Właśnie tak. Pisał, kiedy chciał, i utrzymywał konwersację, jak długo chciał…
– A ty oczywiście od razu odpisywałaś i byłaś gotowa wszystko odłożyć, żeby tylko mu natychmiast odpisać.
– No i…? Coś w tym złego? Raz mu nie odpisałam przez pięć godzin i czułam się okropnie, to chyba wystarczy.
– Raz? Przez te dwa lata – raz?
– Nie bardzo rozumiem, do czego pani zmierza…
– Tyle rozmawiałyśmy o oczekiwaniach, a ty się wkurzasz, że on nic się nie zmienił? Nie sądzisz, że to trochę zaskakujące dla mnie jako widza?
– Dla pani jako widza może i tak, ale dla mnie jako uczestnika tych jego wypraw w nieznane i tego braku kontaktu jest dość irytujące.
– Wciąż tak się męczyć… gratuluję wytrwałości.
– Czasami przyprawia mnie pani o palpitację serca. Czy musi mnie pani tak surowo oceniać? Trochę współczucia, proszę! – Wioletta nie żartowała, walczyła z każdym moim słowem, a może z każdą swoją reakcją na moje słowa.
– Przykro mi bardzo, Wioletta. Mogę ci współczuć, że nie umiesz zaakceptować pewnych zachowań swojego partnera, ale nie mogę ci przytakiwać, skoro ty sama wybrałaś takiego partnera. Pewnie, że fajnie by było po fazie zauroczenia przebrać jak kartofle cechy charakteru faceta i bez skrupułów wyrzucić te, które do niczego się nam nie przydadzą, a nawet mogą zaszkodzić. Ale tak się nie da…. To raczej cię unieszczęśliwia, ten brak akceptacji.
– I ciągły strach… – dodała cichym głosem Wioletta.
– Czego się boisz?
– Że wciąż ją kocha, że zawsze gdy znika, jedzie do niej… od tamtego dnia, od tamtego razu, gdy jego głos był cichy i ciepły, a nie taki chaotyczny i roszczeniowy jak przy znajomych. Ma pani rację, to wtedy powinnam dotrzymać słowa i więcej z nim nie pisać. Ale nie ja byłam zbyt słaba i łasa na jego uwagę…
– Chcesz mi o tym opowiedzieć?
– Co tu opowiadać… Sprawy potoczyły się bardzo szybko od tamtego pytania w moich drzwiach o to, jak się czuję. Krótko po tym zaprosił mnie do znajomych na Facebooku. O, wtedy się uśmiałam. Szłam do koleżanki i zobaczyłam na ekranie telefonu, że jakiś kolejny naciągacz wysłał mi takie zaproszenie… W tym czasie irytował mnie jeszcze mój wielbiciel, ten był niestrudzony. Chwała Bogu, że się z nim nigdy nie spotkałam. Był nawiedzony, na początku miły i tak dalej, ale gdy odmówiłam spotkania, dostał szału. To było dopiero rozdwojenie jaźni. Proszę pani, on najpierw wyzywał mnie od najgorszych, od takich, co to mu serce kradnie, a potem powracał do wyznań miłości, do wyznań, o jakich marzy wiele kobiet. No i tego dnia, gdy znowu miałam z nim jakąś słowną potyczkę, pojechałam do Izy. Opowiadałam jej o tym i coś pokazywałam w telefonie, gdy nagle rzuciłam: „o i ten następny mi tu zaproszenia wysyła”. Nagle spojrzałam bliżej na zdjęcie tego faceta i totalnie zdziwiona zapytałam Izę: „ty, to chyba mój sąsiad?!”. A ona: „a skąd mam wiedzieć, przecież go nie znam”. A ja i tak jej jego zdjęcie podetknęłam pod nos. To nie był żaden wojskowy z Ameryki, tylko Americo… A że ja czasami czytam wybiórczo, to go skojarzyłam z Ameryką i może tylko na moje szczęście albo nieszczęście, bo już dziś sama nie wiem, nie kliknęłam odruchowo „usuń zaproszenie”. No i przyjęłam jego zaproszenie – a co, niech wie, że nie tylko w dresie po świecie chodzę. Potem polubił tych kilka moich wyjściowych kreacji, a ja zaczęłam zastanawiać się, jak on ma naprawdę na imię, no bo przecież nie mogę do niego mówić „Americo”. Niech sobie pani wyobrazi, że na początku to ja mu na ty mówiłam: ty weź, ty się uspokój, ty sobie tam już bądź, bo przyzwyczaiłam się do tej jego obecności na górze.
Tak właśnie było… Wioletta często odpływała gdzieś myślami, czasami wracała do teraźniejszości, rozbawiona, a czasami tkwiła w nostalgicznym nastroju. Patrząc na nią, można było zaobserwować, jak szybko człowiek potrafi się przemieszczać w czasie, ale najchętniej powraca do przeszłości.
– Zabawne – Wioletta powróciła, aby nadal zaspokajać moją wzmożoną ciekawość, o której jednak nie mogłam pisnąć ani słowa. – Wie pani, nagle złapałam się na tym, że lubiłam, gdy jest tam, na górze, nie czułam się taka samotna, taka wyjałowiona z rodziny, z miłości syna. Najbardziej przypominał mi właśnie to uczucie, gdy mój syn za drzwiami swojego pokoju grał z innymi chłopakami i się zapominał, że już środek nocy, a ja krzyknęłam: „ciszej tam…”. Do Americo też tak mówiłam… Albo puszczałam Bacha lub Chopina, nie tylko po to, żeby zagłuszyć ich śmiech czy rozmowy, bo skoro już sobie pozwalają na nocne ekscesy, to niech się przy tym odrobinę ukulturalnią. Ali, ten sąsiad na dole niestety też. – Wioletta znowu się śmiała, a ja nie miałam odwagi, by jej przerwać. Zastanawiałam się tylko, jak doszło do tego, że on i ona, że oni razem…
Czy dwoje ludzi łączy los, czy przeznaczenie, czy tylko krótki przebłysk pustki, w którą wpadają oboje w tej samej chwili?
Uczucie samotności nie trwa przecież cały czas. Ludzie są w pracy, zajęci hobby, spotykają się z przyjaciółmi albo idą do kina, przecież nie myśli się przez dwadzieścia cztery godziny o miłości, o braku bliskości, więc musi nastać ten moment, ta przerwa pomiędzy robieniem czegoś a po prostu byciem w której to właśnie spotykają się dwa ciała albo dwie dusze i to w takiej przestrzeni łączą się ludzie w pary… A może nie… może uczucie samotności trwa nawet wówczas, gdy jesteśmy zasłuchani w opowieści przyjaciół, gdy przebywamy w pracy albo sami w tym nieszczęsnym kinie? I mimo że cały dzień wypełniony jest atrakcjami, serce nasłuchuje, oczy wypatrują, a dusza oczekuje nadejścia miłości. Może na ulicy kobieta albo mężczyzna skanują oczami każdą dostrzeżoną osobę i przymierzając do siebie, analizują, czy z kimś takim można by było ułożyć sobie życie.
Wioletta Klinicka
Czasami piszę, pomijając Roberta. Książka |Americo, mój chłopak z poddasza | miała być bez jego sarkastycznych uwag i szarmanckich gestów, ale on zaprotestował, niemalże się obraził i co miałam począć. Zaczęłam go wtajemniczać w świat pary z pogmatwanymi charakterami. Ale pierwszą wersję nadal możesz czytać na moim blogu, i to całkowicie za darmo.
3. Americo, mój chłopak z poddasza
Czytałaś już opowiadanie o Americo i jego przystojnym bliźniaku?
Jeśli nie, to kliknij w poniższy tytuł i poznaj braci, którzy mogą zawrócić w głowie, oj mogą...
O dwóch takich, co ukradli spokój Wioletty
Po sielankowej kolacji przyszedł czas na zawrót głowy, wywołany jednym niefortunnym wypadem do Hiszpanii. Kto z tych dwojga tam pojechał i jaki to miało wpływ na ich relację dowiesz się po kliknięciu w poniższy tytuł...
Czy na schodach wymieszało się pożądanie z miłością...?
W każdą środę spotkaj się z nami, baw się, relaksuj i dyskutuj.
Piszę dla kobiet 35 plus, bo jesteś tego warta i dziękuję za Twoją obecność,
Wiola
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl