jak odroznic milosc od pierwszego wejrzenia od pozadania
Opublikowano: 2023-11-08

CZY NA SCHODACH WYMIESZAŁO SIĘ POŻĄDANIE Z MIŁOŚCIĄ OD PIERWSZEGO WEJRZENIA?

Z cyklu Americo, mój chłopak z poddasza. Niektórzy twierdzą i on sam, że Robert musi być, więc będę z nim rozmawiać o Americo w opowiadaniach. Przecież nie mogę się mu narażać i wam też. Dziś mój przyjaciel wciskał mi, że przez ten kaloryfer mogłam się zakochać.

– Leżałam nieruchomo, jakbym się bała, że jeden mój ruch zakończy coś dla nich bardzo ważnego. Leżałam i liczyłam do dziesięciu i nic. Leżałam i słuchałam swojego oddechu, ale też nic. Leżałam i przekręcając się z boku na bok, próbowałam odpłynąć w świat tak mi nieznany, tak nierealny, tak pogmatwany i nic, wciąż ich słyszałam: i ten śmiech, i te głosy, i ten język… O Boże, Robert, ja wiem, że życie młodych rządzi się swoimi prawami, że im wolno, że nawet powinni, ale czy naprawdę muszą to robić nad moją głową, tuż przy moich uszach, o drugiej w nocy? Jeszcze wtedy, gdy przyszedł sam, to okej, może ze szczęścia się upił i nie wiem, co on z tym kaloryferem robił, no może się do niego przytulał, ale wtedy już byłam w szoku…

– Widzę, Wiola, że będzie ci brakowało twojej sąsiadki – zaśmiał się Robert, przerywając mi narzekanie na mojego nowego sąsiada, który całym sobą zaznaczył swoją obecność.

– I to jak! No wiesz, człowiek przyzwyczaja się do swojej samotności, do tej ciszy za ścianą. Kruczę, Robert, ja z nim nie wytrzymam.

– To mu powiedz, gdzie widzisz problem.

– Nie mogę… – wyszeptałam niemalże te słowa do słuchawki, bo właśnie usłyszałam, jak nowy otwiera drzwi do swojego mieszkania. Jakbym się bała, że mnie usłyszy i, nie daj Boże, zrozumie.

– Bo?

– Bo już to raz zrobiłam, tak, no, delikatnie, no i wiesz, jakoś nie mogę zebrać się na odwagę, żeby drugi raz zwracać mu uwagę – mówiłam, wciąż szepcząc.

– Hm, to trochę dziwne, jakieś niepodobne do ciebie. Czuję, że gdyby kobieta zakłócała ci sen o drugiej nad ranem, nie obeszłabyś się z nią tak delikatnie.

– Och, czujesz, czujesz… Co ty tam możesz czuć przez słuchawkę? – Nagle przestałam kontrolować swój głos. – Ja to czuję, że mi sufit na głowę spadnie, ty rozumiesz?

– Wiola, wolałem, jak szeptałaś. Nie wiem, czemu to robiłaś, ale jakoś mi się dziwnie to podobało.

– Bo właśnie wszedł – rzuciłam pośpiesznie.

– Co: do ciebie? – zaśmiał się Robert.

– Tak, już do mnie. Pewnie, że do siebie.

– To wystaw nos i powiedz mi, co czujesz.

– A tobie co? Jeszcze by usłyszał i w ogóle to co niby mam czuć? – Zrobiłam pauzę, bo zorientowałam się, że dałam się nabić w butelkę – Robert… no weź…

– No daj, to wezmę – odpowiedział pospiesznie i śmiejąc się, dokończył myśl: – Przecież to ty mówiłaś o czuciu, więc jestem ciekaw, co czujesz: jego perfumy, a może jego feromony…?

– Ty się uspokój. Babcia mówiła, że on ma jakieś dwadzieścia pięć lat, to chyba nie ma co czuć, to znaczy co za nim wzrokiem wodzić czy coś w ten deseń – przerwałam Robertowi, który gdy tylko słyszy w moich ustach męskie imię, od razu podejrzewa mnie o romans albo przynajmniej sądzi, że ktoś wpadł mi w oko.

– Czujesz coś, bo jakbyś nie czuła, tobyś się go tak nie wstydziła i w trakcie każdej imprezy po dwudziestej trzeciej leciałyby w jego kierunku gromy.

– Ja się wstydzę, wstydzę takiego małolata? Weź, proszę, przecież ci powiedziałam, że zaraz po pierwszej w nocy zwróciłam mu uwagę.

– No niech ci będzie. – Robert nagle jakoś dziwnie odpuścił, zrobił pauzę i zaskoczył mnie pytaniem: – Wioletta, a dlaczego ty wiesz od babci, ile on ma lat?

– No jak dlaczego? Bo pytałam.

– A dlaczego, księżniczko, pytałaś?

– No bo mnie tej pierwszej nocy wkurzył i za dzień czy dwa podjechałam pod dom. Akurat babcia szła, no to ją zapytałam, kto się wprowadził na górę. No przecież znasz starszych ludzi, oni wiedzą wszystko, tym bardziej gdy wynajmują ci mieszkanie. I ona mi od razu całą jego historię opowiedziała: kim jest, to znaczy, że to italianiec, gdzie pracuje i dlaczego akurat tu zamieszkał, no i mrugając do mnie okiem, bo z niej to kawał aparatki jest, odpowiedziała mi, że taki młodziutki, chyba ze dwadzieścia pięć lat ma. Nawet mnie to rozśmieszyło, bo ona wie, że ja jestem singielką, i wyglądało tak, jakby te dwadzieścia pięć lat miało mi przypaść do gustu.

– No, może ona myśli, że ty też masz nie więcej niż trzydzieści?

– No, no, może nie dosłyszy, bo aparatu nie chce nosić, ale okularów to nawet do czytania nie zakłada. Ale słuchaj dalej.

– No słucham.

– Wysiadłam z auta, podchodzę do drzwi klatki schodowej, a tu one się same otwierają i spełnia się mój amerykański sen.

– Aha, to znaczy?

– To znaczy, że z mojego domu wychodzi pięciu facetów, młodych, przystojnych i patrząc na mnie, rozchodzą się na boki, aby mi zrobić miejsce. Fiu, fiu, pomyślałam w biegu, skoro on, no ten nowy, ma takich kolegów, to może któryś się kiedyś zatrzyma piętro niżej. – I sama z siebie zaczęłam się śmiać, a Robert wykrztusił tylko:

– Wioletta, ty nawet na pogrzebie szukałabyś kandydata na faceta dla siebie.

– No nie, przestań! Ale co, ty byś nie był oszołomiony, gdyby nagle z twoich drzwi wyłoniła się parada długonogich i kształtnych blondynek?

– No tak, ale co dalej?

– Dalej zapytałam ich, który z nich zamieszkał nade mną.

– Dobrze, że nie zapytałaś, który chciałby być nad tobą.

– Robert!

– No i co dalej?

– A oni do mnie, że on jest jeszcze na górze. Kurczę, Robert, zaczęłam się śmiać, bo nagle padło w mojej głowie pytanie: jak to? Jak oni się tam wszyscy pomieścili? Tak odrobinę uśmiechnięta, wchodzę na swoje piętro, a jego drzwi, które są naprzeciwko moich…

– Przecież mówiłaś, że on mieszka nad tobą.

– No tak, ale drzwi ma naprzeciwko moich i słuchaj, na górę ma prywatne schody.

–  A, teraz rozumiem i co dalej?

– No dalej otwierają się i oto ten, ten łotr, który mi spać nie dał, oto ten…

I nie dokończyłam, bo Robert jak zawsze musiał się wtrącić.

– Ten przystojniak, ten Włoch we własnej osobie…

– No prawie tak pomyślałam, rozszyfrowałeś mnie. Zadowolony?

– No ba, oczywiście, że tak.

– To słuchaj dalej, bo wiesz, w związku z tym, że on też taki z siebie zadowolony stał przede mną i zaczął się przedstawiać z szerokim uśmiechem, i imię podał, którego nie zapamiętałam…

– To ty mu zapewne od razu ten uśmiech z twarzy zmazałaś?

– Zmazałaś, od razu tam zmazałaś. Ja tylko tak, no wiesz, delikatnie zapytałam: „a ty co, pijany wczoraj wróciłeś do domu, że mi spać nie dałeś?”.

– Delikatnie – zaśmiał się Robert i dodał: – Ty mu jak matka, jak żona zarzut zrobiłaś. – I śmiał się, i śmiał się, a ja musiałam cała zniecierpliwiona czekać, aż przestanie, bo inaczej nic by z tego, co mu ważnego miałam do przekazania, nie zrozumiał.

W końcu doczekałam się i kontynuowałam swoją jakże ekscytującą historię.

– No, Robert, proszę cię, skoro on ma ze dwadzieścia pięć lat, to co miałam powiedzieć? „Przepraszam, ale pan łaskawie postara się do domu ciszej wchodzić”?

– Nie no, coś ty, przecież to nie byłabyś ty.

– Nie drwij, bo i tak, jak widzisz, matkowanie czy żonkowanie nic nie dało, więc gdybym tak: „o, proszę pana, czy mógłby pan, a może jednak, ależ proszę spróbować”, to on dopiero by mnie wyśmiał, a tak przynajmniej odpowiedział lekko zszokowany, ale wciąż z tym słodkim uśmiechem na twarzy, że nie, on pijany, ależ w życiu, on tylko chciał trochę ogarnąć, bo dopiero się wprowadził. No jakbym nie wiedziała… I jeszcze wszystko w takim proszku ma i w ogóle. Nagle zamilkłam.

– Jesteś tam? – zapytał zdziwionym głosem Robert.

– Czy ty słyszysz, słyszysz to?

– Co niby?

– No jak mi tu Dolce vita śpiewa. Czy ty to słyszysz?

– Wioletta, uwierz mi, ale nic nie słyszę. A i wiesz, może on nie tak przeciwko tobie, tylko dla ciebie śpiewa. I wiesz, może on tym swoim głośnym sposobem bycia chce na siebie uwagę zwrócić? – drwił, udając poważnego, Robert.

– Niech on zwraca sobie, gdzie chce, tylko nie na mnie – odburknęłam.

– Wiola, proszę cię, ja już nie mogę, brzuch mnie rozbolał od śmiechu. No oby nigdy na ciebie nie zwracał, ale uwagę może ci poświęcić.

Wtedy i ja odrobinę się roześmiałam, a może więcej niż odrobinę, a mój sąsiad nagle zamilkł.

– Cisza, ty, Robert, cisza, a ja mu Bacha już szykowałam i Chopina.

– Co ty szykowałaś?

– Bo wiesz, jak on z tymi kolegami tak głośno rozmawiają, to pomyślałam: niech się chłopaki trochę ukulturalniają, niech sobie posłuchają czegoś wartościowego.

– No ogólnie to czemu nie…

– Nie wiem, czy pomagał i co na to mój sąsiad z dołu, bo i on musiał o północy słuchać tego, co mam do zaoferowania, ale cóż, przynajmniej zagłuszałam ich chichot.

– Ale z ciebie wariatka.

– No, wariactwo to odstawiłam, jak szukałam najlepszego miejsca w domu, czyli gdzie ten głośnik umieścić, aby lepiej słyszeli. Chodziłam po domu jak te szalone z filmów i w końcu stwierdziłam, że najlepszym miejscem jest lodówka.

– Lodówka?

– No, Robert, bo nad nią jest wentylator, to chyba coś dało, co? – bardziej pytałam, niż twierdziłam.

– No dało, o ile słyszeli. Wtedy pewnie się zastanawiali, co za stara jędza zatruwa im życie taką muzą.

– No wiesz, co to to nie, nie wyglądam może jak miss uniwersum z dwudziestką na karku, ale na po sześćdziesiątce też nie. Może jędza, ale nie stara. Po drugie, co ze mnie za jędza? Zobacz, właśnie na górę przybył gość… Robert, a ja tam nie pójdę, nic nie powiem i będę tylko marudzić, że mi za głośno.

– Wiesz, w jednym masz rację – przerwał mi Robert.

– To znaczy?

– I tak nie wziął twoich słów na poważnie.

– No nie! No przecież ci mówię. I co ja mam z nim zrobić?

– Na razie nic, zaczekaj na powtórkę i na to, aż się dowiesz, dlaczego mu na to pozwalasz.

Długo czekać nie musiałam. Dziś, jak prawie każdego dnia, mój sąsiad przyszedł z pracy w momencie, w którym ja prawie szykowałam się do snu. Taka rutyna. Przyszedł on, a za niedługi czas jego kolega i jakiś damski głos o ociężałych krokach, ale jeszcze długo nie mogłam znaleźć odpowiedzi na pytanie: dlaczego pozwalałam mu na imprezy do drugiej w nocy – i to w środku tygodnia?

Czy rzeczywiście peszy mnie jego osoba, bo jakimś dziwnym trafem wówczas, na schodach, jakiś prąd, energia wydzieliły się z naszych ciał i lekki podmuch, niewyczuwalny dla nas wiaterek wymieszał je, poplątał i pozostawił w tej aurze nieświadomych? Czy można, tak bez powodu, tak za nic, tak od pierwszego uśmiechu, poczuć do kogoś nieokiełznaną sympatię? Do kogoś, kogo się nie planuje, kto nie jest twoim wyobrażeniem ideału, do kogoś o innym temperamencie i sposobie bycia, niż się oczekuje, do kogoś tak nieodpowiedniego wiekiem?

Robert próbował mi wmówić, że mogłam zauroczyć się, nawet zakochać się od pierwszego wejrzenia, już w chwili, w której stukał w ten kaloryfer, bo pobudził tym moje emocje, które rozkwitły, gdy spojrzałam w jego kasztanowe oczy. Bo Robert twierdzi, o czym już gdzieś pisałam, że gdy w człowieku wzrasta ta cała adrenalina, kortyzol i tak dalej, to jest on taki wpływowy, taki otwarty na miłość, że w tej złości i ja mogłam się otworzyć… Och, Robercie, na co ja niby miałbym się otwierać: na klęskę wywołaną w przyszłości tymi wszystkimi przeciwnościami…?

Nie uwierzycie! Robert nawet wydrukował mi naukowe artykuły, aby mi przypomnieć, że taki stan podekscytowania może dotknąć każdego. I oni, ci naukowcy, po prześwietleniu twojego mózgu mogą ci nawet dać na twoje zakochanie zaświadczenie.

– Chodź, mówił do mnie, chodź, zafunduję ci takie badanie: pozytonową tomografię emisyjną, w skrócie PTE. – On by mi wszystko zafundował, aby mi tylko udowodnić, że się nie myli. Ale nawet jeśli jestem pod wpływem fenyloetyloaminy, zwiększonej zawartości noradrenaliny i dopaminy, z towarzyszącym spadkiem serotoniny, to nie mógłby mi udowodnić, w kim jestem zakochana, czy to mój nowy sąsiad wywołał cały łańcuch zaburzeń w moim organizmie, czy może szaleję z miłości do byłego.

A jeśli to młody, to co mi po stwierdzeniu faktu, skoro nie wytłumaczą mi, jak to się zadziało, czym mnie ujął, gdzie był ten początek? Czy rzeczywiście wszystko zaczyna się od stanu emocjonalnego, czy może od naszego naturalnego zapachu i ukrytych w nim feromonów, które pokonując drogę przez nos do podwzgórza w mózgu, powodują, że nasze szare komórki zaczynają świecić na znak zakochania?

Och, jakie te miłosne badania są męczące… Niemalże jak chłopak z poddasza, dzięki któremu czasami słucham włoskiego języka, a czasami mieszanki włosko-niemieckiej.

Wiem, kiedy wstaje, kiedy się przemieszcza pomiędzy sypialnią a kuchnią. Wiem, kiedy śpi. Robert miał rację: z nieznanego mi jeszcze powodu nie byłam sobą, nawet nie próbowałam mu tego biegania po schodach wyperswadować. Z czasem nawet mu zazdrościłam, zazdrościłam tej iskry w życiu, tego zadowolenia z życia, tych ludzi, którzy wchodzili i wychodzili, aby jutro znowu wejść.

Nie wiem, ile czasu minęło. Pewnego wieczoru, gdy mogłam beztrosko posiedzieć trochę dłużej niż do dwudziestej trzeciej, bo kolejny dzień miałam wolny, spojrzałam na zegarek i jakoś tak automatycznie, jakoś tak bezwiednie, bez zastanowienia się zapytałam: no a ty gdzie jesteś? Dlaczego po pracy do domu nie przychodzisz? Ulżyło mi, gdy lekko spóźniony, kilka minut później, zaśpiewał pod moimi drzwiami coś włoskiego. Gdy opowiedziałam to Robertowi, to tak się śmiał, że zaczęłam się zastanawiać, po co ja mu to wszystko opowiadam, ale cóż, może my nie debatowaliśmy noc w noc o naszych coraz rzadziej spotykających nas ekscentrycznych przygodach, ale szczerze i regularnie o rutynie mijających dni, jak dwoje prawdziwych przyjaciół, którzy – aby się kochać – nie muszą mieć tych samych poglądów na świat i relacje damsko–męskie.

Wioletta Klinicka

Dziś poznałaś w końcu początek historii Wioletty i Americo, a 

czytałaś już opowiadanie o Americo i jego przystojnym bliźniaku? 

Jeśli nie, to kliknij w poniższy tytuł i poznaj braci, którzy mogą zawrócić w głowie, oj mogą...

O dwóch takich, co ukradli spokój Wioletty 

Po sielankowej kolacji przyszedł czas na zawrót głowy, wywołany jednym niefortunnym wypadem do Hiszpanii. Kto z tych dwojga tam pojechał i jaki to miało wpływ na ich relację dowiesz się po kliknięciu w poniższy tytuł...

Jak urlop złamał mi serce

Czasami piszę, pomijając Roberta. Książka |Americo, mój chłopak z poddasza | miała być bez jego sarkastycznych uwag i szarmanckich gestów, ale on zaprotestował, niemalże się obraził i co miałam począć. Zaczęłam go wtajemniczać w świat pary z pogmatwanymi charakterami. Ale pierwszą wersję również możesz czytać na moim blogu, i to całkowicie za darmo. Kliknij tylko poniższy tytuł i relaksuj się poprzez zaczytanie. 

  1. Americo, mój chłopak z poddasza
  2. Americo, mój chłopak z poddasza

W każdą środę nowy odcinek, raz z udziałem Roberta, a raz w pierwotnej wersji. 

Piszę dla kobiet 35 plus, bo jesteś tego warta i dziękuję za Twoją obecność, 

Wiola 

Wioletta Klinicka
Jestem taka, jak Ty. Czasami plotę trzy po trzy, a czasami logiczne myślenie wypełnia całą moją przestrzeń. Czasami chodzę cały dzień w szlafroku, a czasami od rana chodzę w makijażu. Ale ponad wszystko spieszę się kochać ludzi, bo nigdy nie wiesz, jak długo ten KTOŚ, zagości w twoim życiu. Więcej informacji w zakładce o mnie. Zapraszam. Wiola

Przeczytaj inne wpisy

Może zainteresują Cię inne wpisy.

Wioletta Klinicka

copywriting.wiolettaklinicka@gmail.com

© 2023-2024 Wioletta Klinicka.

Realizacja Najszybsza.pl