Tego dnia podjęła decyzję. Odeszła. Postanowiła również, że więcej do mnie nie przyjdzie. Nie chciała o nim rozmawiać nigdy więcej. Pragnęła zamknąć ten rozdział, wymazać z pamięci uczucie, że jest niedostatecznie kochana. Dla niej liczy się wszystko albo nic, nie pisze się na coś pomiędzy tym, na wieczny romans bez deklaracji wspólnego budowania przyszłości. Hm. Czy można mieć pewność, czy cokolwiek może nam zagwarantować – obietnice, przysięgi składane w obliczu innych, urzędnika i Boga – że coś będzie trwać wiecznie? Czy nie byłoby jej łatwiej, gdyby odpuściła? Ale co? Swoje potrzeby, swoją wizję związku, miłości? Pomyślałam, że nie ma na te pytania odpowiedzi. Każdy z nas jest inny, każdy wylosował inny układ nerwowy, każdy z nas inaczej przeżywa miłość.
Jedni stoją na stalowych nogach, kalkulując, co dostaną w zamian za odrobinę okazanych uczuć, inni wędrują przez uczuciowy świat z karabinem w ręku i strzelają do każdego, kto próbuje zagrozić ich poczuciu wolności lub wedrzeć się za mur odgradzający ich od emocjonalnych zawirowań, a jeszcze inni biegają po ogrodach miłości w pepegach, zrywając każdy rosnący tam kwiat. I myślę sobie, że tym właśnie rozstać się z ukochanym jest najtrudniej – choć mogę się mylić – bo przecież nie każdy pokazuje światu, jak bardzo cierpi, gdy rozstaje się z miłością.
Pewnego dnia, zaskoczona, odczytałam od niej maila. Napisała: „nie mogę złapać oddechu bez jego wiadomości, tracę sens życia, każdy poranek jest cierpieniem, a zmierzch przynosi ulgę, bo leżąc samotnie w łóżku, odwrócona twarzą do ściany, mogę jeszcze raz się z nim pokłócić, jeszcze raz się do niego przytulić, jeszcze raz rozpocząć i zakończyć ten związek. Blokuję go i odblokowuję, kocham i nie cierpię, toleruję jego zachowanie i nie akceptuję”. I nagle, przerywając zwierzenia, zapytała: „czy ja mogę do pani pisać? Tak czasami, o tym, co czuję. Nie musi mi pani na te maile odpisywać, to byłoby jak mój dzienniczek”.
Z kolejnych wiadomości dowiedziałam, się, że po ich rozstaniu on pojechał na urlop i z tego urlopu do niej napisał, ponieważ nagle zapragnął spędzić z nią pół roku na Bali, gdzie rzekomo dostał propozycję pracy. Ona, chociaż nigdzie w tej chwili nie miała zamiaru się przeprowadzać, poczuła się, jakby wygrała bilet do jego serca, ale jak się okazało – tylko jednodniowy. Następnego dnia udostępnił w sieci zdjęcia, a na nich on rozpromieniony, obok zaś jeszcze bardziej rozpromieniona młoda kobieta. Wówczas dowiedziała się o sobie czegoś nowego: potrafiła okazać zazdrość. Ona napisała, a on odpisał. Wymiana zdań nie wniosła niczego nowego Nastała pomiędzy nimi kolejna znana cisza, tym razem jednak nie skończyła się po tygodniu. On już nie pisał, ona nawet nie miała takiego zamiaru. Trzy tygodnie później, gdy smutek i żal ustąpiły złości, zablokowała go na każdym wspólnym portalu społecznościowym, żeby – jak twierdziła – jej nie oglądał. Wiadomości, zdjęcia, numer telefonu poszły do kosza. Włoska muzyka coraz rzadziej rozbrzmiewała w jej domu. Umilkły nawet wspomnienia, ale – jak na ironię – potęgowała się tęsknota. I z tej tęsknoty zaczęła żyć marzeniami. Dlatego napisała: „bo leżąc samotnie w łóżku, odwrócona twarzą do ściany, mogę jeszcze raz się z nim pokłócić, jeszcze raz się do niego przytulić, jeszcze raz rozpocząć i zakończyć ten związek”. Na chwilę przed zaśnięciem była z nim i najtrudniejsze okazało się zamknięcie drzwi do tego schizofrenicznego świata.
Karmimy wspomnienia, karmimy marzenia, czasami te, które zadają jedynie ból, które odkładają na później to, co powinno być już teraz, natychmiast zakończone.
Czy warto? Czy to się opłaca? W późniejszym mailu napisała: „przedyskutowałam wszystko z Robertem i opisałam w opowiadaniu. Może pani przeczytać na stronie wiolettaklinicka.com. Wiem, że już tak nie chcę, już zrozumiałam, że to pięć minut przed snem mi się nie opłaca”. Dwa tygodnie później dodała: „tęsknię, ale już inaczej. I wie pani, pomogła mi myśl, że ja za nim płaczę, a on może w tym samym czasie do innych się uśmiecha”. I nastała cisza, długo nie pisała. Przyznam, że i ja tęskniłam, za nią. Rozmyślałam czasami, czy to ostanie zdanie – o jego uśmiechu – to kolejna faza rozstania? Huśtawki nastrojów, które towarzyszą człowiekowi w stresie? Wmawiałam sobie, że ona jest silna, że sobie poradzi. Poradzi sobie, mówiłam, i nagle, gdy tak długo nie pisała, moje zdanie oznajmujące zmieniło się w pytające. Czy sobie poradzi?
Dlaczego nagle bałam się o nią? Czy dlatego, że wiem, że tak intensywne uczucia tak szybko nie przemijają? Że może je obudzić pożółkły liść zwiewnie tańczący na wietrze, do złudzenia podobny do jego gestu, gest nieznajomego przechodnia lub zapach włoskiej pizzy tułający się po ulicy, którą ona właśnie kroczy?
A może i ja gdzieś, gdzieś głęboko w podświadomości miałam nadzieję, że jeśli ona nie poradzi sobie z nagłą pustką, która wywołuje uporczywe bronienie się przed wspomnieniami i marzeniami, napisze do mnie lub zadzwoni?
Nie pisała przez tydzień, miesiąc i dwa. Zajęłam się życiem i pracą z innymi kobietami. Zaczęłam żywić szczerą nadzieję, że zajęła się swoim życiem i być może flirtami z innymi mężczyznami. A on? Któż to wie, przecież go nie zapytamy. Czy kochał ją przez ten miniony czas? Naukowcy śmią twierdzić, że tak. My, zwykli zjadacze chleba, że nie, bo wierzymy w miłość trwającą do ostatniego tchnienia. A przecież to tylko romantyczny wymiar miłości, którą podsuwają nam poeci i pisarze. Rzeczywistość jest taka, że w roku 2022 w Polsce udzielono 60 162 rozwodów. Czy nikt z tych ludzi nie kochał?
Dokładnie po roku i ośmiu miesiącach od naszego ostatniego spotkania poszłam do kościoła. Usiadłam w ostatnim rzędzie. Moje serce drżało w rytm ich miłości. Nic w tym dziwnego, przecież kiedyś im kibicowałam. Kilka tygodni wcześniej, gdy już nie spodziewałam się od niej żadnej wiadomości, otrzymałam mail: „gdy już przestałam roztkliwiać się nad sobą, gdy życie nabrało rozpędu, gdy tylko na nowo nauczyłam się troszczyć o siebie i o to, co jest w moim życiu stałego, gdy tylko zaczęłam szanować te ulotne chwile szczęścia i z wdzięcznością się z nimi żegnać oraz być otwarta na nowe, wtedy, gdy dokładnie wiedziałam, że miłość oznacza więcej niż egoizm i egoistyczne zatrzymywanie jej na siłę dla siebie, gdy zrozumiałam, że nie liczy się, czy ktoś cię kocha, tylko czy ma w sobie miłość – on napisał. I jak to on, nie pisał, że beze mnie umiera, a życie przestało mieć sens. Nie pisał, że kocha i tęskni, nie pisał, że mnie pragnie itd. On zapytał, czy poszłabym z nim w środę do kina, tak pomilczeć razem w wielkiej sali. Założyłam jeansy, związałam włosy w kucyk i bez podkreślania rzęs poszłam obejrzeć z nim komedię.
Zaczęliśmy się spotykać na kawę, czasami poszliśmy coś zjeść, a trzy miesiące później pierwszy raz mnie pocałował. I tak mnie całował przez kolejne trzy miesiące, jakby to wszystko zaplanował. Całował mnie delikatnie w kawiarni i w centrum handlowym, gdy wybieraliśmy dla niego nowe buty. Całował mnie przed domem, na pożegnanie i u swojego brata w restauracji. Uporczywie trzymał mnie za rękę, gdy szliśmy na spacer, a nawet w teatrze, chociaż nie znosi takiej sztuki. I w końcu zabrał mnie na tańce – to było pół roku później. Wtedy poszliśmy pierwszy raz do jego domu. Wie pani, nie wiem, czy zrobił to specjalnie, ale tam stało moje zdjęcie i nasze, które zrobił podczas naszego pierwszego wspólnego sylwestra. Czyż to wszystko nie mdłe, ale równie urocze? Uwodził mnie, wiem, że mnie uwodził, ale ponownie skradł mi serce, gdy – jak to on – nachylił się nade mną i prosto w mój kark wyszeptał: „przepraszam”. A potem mi się oświadczył.
Happy endy się zdarzają. Mnie również się przydarzył.
I to koniec tej historii, którą opowiedziałam wam w wielkim skrócie. Być może, jak to bywa u pisarek, przynajmniej u mnie, parę pominiętych pikantnych szczegółów odnajdziesz w tej samej historii, opowiedzianej z udziałem Roberta.
KLIKNIJ w tytuł i zaczytaj się w opowiadaniach o Americo, moim chłopaku z poddasza.
O dwóch takich, co ukradli spokój Wioletty
Po sielankowej kolacji przyszedł czas na kolejny zawrót głowy, wywołany jednym niefortunnym wypadem do Hiszpanii. Kto z tych dwojga tam pojechał i jaki to miało wpływ na ich relację dowiesz się po kliknięciu w poniższy tytuł.
W trzeciej części doszłam do wniosku, że czas opowiedzieć, jak oni się poznali i czy miłość zakłada różowe okulary na nos kobiecie w każdym wieku. Kliknij w poniższy tytuł i zaczytaj się w tej historii, bo może przeżyłaś coś podobnego, i opisuję właśnie twoje emocje?
Czy na schodach wymieszało się pożądanie z miłością od pierwszego wejrzenia?
Gdybym miała kiedykolwiek obrazić się na Roberta, to właśnie tego dnia i z tego powodu. Wiesz, jak nazwał kobiety? Normalnie przegiął, ale cóż może miał swój powód? Oceń tą sytuację sama klikając w poniższy tytuł.
Jak oczekiwania zniszczyły związek
Czasami piszę, pomijając Roberta. Książka |Americo, mój chłopak z poddasza | miała być bez jego sarkastycznych uwag i szarmanckich gestów, ale on zaprotestował, niemalże się obraził i co miałam począć. Zaczęłam go wtajemniczać w świat pary z pogmatwanymi charakterami. wtajemniczam w moje życie również ciebie, więc proszę Cię o dyskrecję... albo nie, podziel się linkiem ze znajomymi, a co niech wszyscy wiedzą, że są kobiety takie jak Ty i ja.
Dziękuję, ze Twoją obecność,
Wiola.
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl