– Ale ją, proszę pani, ją naprawdę kochałem. – Po tych słowach wstał, podał mi dłoń na pożegnanie i zniknął z mojego życia, zostawiając mnie z historią swego złamanego serca.
Właściwie to nie jest mi go ani trochę żal. I nie dlatego, że odrzuciła go kobieta, ale dlatego, że nie potrafił przełamać swojego mentalnego paraliżu, który utrzymywał go w przekonaniu, że wszystko samo się ułoży, że wszystko, bez jakiejkolwiek jego inicjatywy, będzie tak, jak on to zaplanował. Rzeczywiście, nie jest tak źle, jak mogło być, ale teraz po raz drugi kochać musi kobietę, której nie tylko nie pragnie, ale i której kochać nawet nie ma zamiaru.
– Moje serce jest już pełne, nie ma w nim miejsca nawet dla kogoś, kto mi koszule nie tylko pierze, prasuje, ale i kupuje. Nawet trudno mi okazywać jej szacunek należyty żonie. Nie żebym był wulgarnym chamem, prostakiem poniżającym swoją kobietę, ale gdy patrzę na nią, nie podziwiam jej, nie jestem wdzięczny i nie mam poczucia, że powinienem być. Przecież ona wyszła za mnie po miesiącu znajomości nie dlatego, żeby mi pomóc tu zostać, tylko dlatego, że czuła się tak bardzo samotna! – Z wolna unosząc głos, dawał dowody swego poirytowania.
– A skąd o tym wiesz? – zapytałam, mrużąc oczy, jakbym jeszcze bardziej chciała rozjuszyć jego emocje, a przy tym wyczekiwała jego potknięcia.
– Sama o tym powiedziała: „jeśli ofiarujesz mi dostateczną ilość czasu, ja pomogę ci tu zostać”. Jest miła, proszę pani, jest sympatyczna i troskliwa, byłaby świetną kumpelą, a nawet siostrą, ale kochać, kochać jak mężczyzna kobietę nie potrafię. – Tonując swoją wypowiedź, patrzył w podłogę, a zaciągając się po raz kolejny, dodał: – Coś za coś i tyle.
Nie wiem, dlaczego spotkałam tego człowieka. Czasami może nie warto się doszukiwać przyczyny. Po prostu znalazłam się na jego drodze może w najodpowiedniejszym dla niego momencie? Chyba tak, skoro mnie zaczepił.
Przyszłam tylko napić się kawy i uszczknąć coś dla siebie z tego słonecznego dnia. A kawiarenka teatralna wręcz nęciła zapachem świeżo zmielonych ziaren i dopiero co upieczonego ciasta malinowego. Nawet telefonu nie wyjęłam, chciałam upajać się antycznym miastem, jego szemrzącą o przeszłości historią, a tymczasem upoiłam się miłosną historią, która każe temu mężczyźnie raz do roku kręcić się w okolicy teatru z nadzieją, że historia będzie dla niego łaskawa i zatoczy koło. No cóż, zatoczyła, ale nie w tę stronę, w którą on chciał się kręcić.
Podnosząc delikatnie brwi, spojrzał na mnie tymi swoimi czarnymi oczami i otworzył usta.
– Przepraszam, czy może ma pani zapalniczkę?
Taki był początek krótkiej, ale jakże intymnej znajomości.
Nie mogłam skłamać, chociaż ciszy pragnęłam jak dzieci prezentów na gwiazdkę. No bo może nie wyjęłam telefonu, ale zdążyłam już zapalić pierwszego papierosa. Podałam mu ogień, a jemu jakby mało było jednej przysługi, ponieważ zapytał:
– A czy może mnie pani poczęstować też papierosem?
Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.
– Skoro nie ma pan papierosa, to dlaczego pytał pan o zapalniczkę?
– Nie wiem, przepraszam, bardzo przepraszam – mówił, zasłaniając dłońmi twarz, a gdy zsuwał je w dół, jego oczy wydawały mi się bardziej pogrążone w żałobie niż we wstydzie.
Zaniepokojona zapytałam, czy coś się stało, i mimo że wiedziałam, iż dobrze zrobiłam, że empatia to dziś cecha u ludzi zanikająca, jednak przez chwilę żałowałam. Bo trzeba mieć naprawdę pecha, aby chcąc uwolnić się na kilka dni od pracy, spotkać potrzebującego rozmowy w samym środku obcego miasta.
Usiadł obok bez pozwolenia, skinieniem głowy zapytał jeszcze raz o papierosa. Przypalił dość nerwowo i surowo marszcząc brwi, zapytał:
– Jak można się tym zachwycać? To ohydne – marudził, a jednak palił nadal i mimo swej negatywnej opinii nie kaszlał przy zaciąganiu.
– Tak, to ohydne, ale czasami jak widać pomaga, no chociażby w nawiązaniu relacji – uśmiechnęłam się.
– Palę, bo zaraz sobie stąd idę. Idę i nie wrócę, już tu nie przyjadę – mówił, patrząc w swoją dość odległą przeszłość.
Robiłam dziwne miny, ale on tego nie dostrzegał, nic się w tym momencie nie liczyło, tylko jego rozlewający się na całą kawiarnię żal, smutek, a może i wpleciona pomiędzy te emocje złość.
– Tu ją poznałem, byłem wtedy naiwny, jeszcze żonaty i warunkowo w tym kraju. Ale jej to nie przeszkadzało, śmiała się tylko, wciąż się śmiała albo się wkurzała. A jak się wkurzała, to mnie umoralniała, a najgorsze, że miała rację. Byłem zbyt zajęty użalaniem się nad swoimi problemami, zamiast je rozwiązywać. Wszystko odkładałem na potem, na „samo się zrobi”, a ona mnie uprzedzała, że to, owszem, zrobi się, ale niekoniecznie tak, jak ja będę sobie tego życzył, że jeśli nie podejmuję decyzji i nie działam tak, jak zaplanowałem, to też podejmuję decyzję – o nicnierobieniu.
Ale i tak mogłem jej wszystko powiedzieć. Nie była zła, że mi się coś przytrafiło, tylko że sobie z tym nie radzę. Tak jak gdy żona mnie przed upływem trzech lat zostawiła i prawo zabraniało mi dalszego tu pobytu. Chwilę później straciłem pracę, a że już trwała pandemia, nie było mi łatwo znaleźć czegoś nowego. I ten mój język. Gdybym nie zmarnował tyle czasu na oglądanie telewizyjnych seriali, dziś byłbym w innym miejscu i może z nią.
– Ożenił się pan dla papierów? – zapytałam tak zdziwiona, jakbym urwała się z choinki.
– Ja tak, ale moja żona nie. Ona miała plany, interesował ją trwały związek, więc udawałem, że i ja mam taki plan, tymczasem nie umiałem trzymać na uwięzi spodni. Zawsze gotowe do zdjęcia, tylko nie przy niej. Karała mnie za to, znikała z jakimś kolesiem, aż któregoś dnia złożyła pozew o rozwód. Niestety, zanim zdążyłem pójść po rozum go głowy, umarła. Hm. Trzydzieści pięć lat i wdowiec, bez dachu nad głową, pracy, za to z perspektywą deportacji.
– A co z tą, dla której pan tu przyjechał? – Nie wiem dlaczego, ale nagle zrobiłam się niesamowicie wścibska. Jego początkowa drażniąca moje emocje opowieść okazała się ciekawym skrótem jego biografii. Może to skrzywienie zawodowe, a może dają o sobie znać ludzkie słabości.
– Ją tu poznałem. – Wyciągnął rękę i wskazał na pobliską ławkę.
– Na ławce?
– Nie, na chodniku.
– Jak na chodniku?
– Szła z koleżanką w kierunku tego parkingu, spojrzała na mnie, a ja na nią. Odwróciła się, gdy ją minąłem, ja też. Zawróciłem więc i dałem radę tylko wydukać prośbę o wpisanie jej numeru telefonu do mojej komórki. Zrobiła to, podała prawdziwy numer. Szkoda, że tu nie mieszkałem. Moja praca i mój dom były siedemdziesiąt kilometrów stąd. Po kilku tygodniach zgodziła się ze mną spotkać. To była szansa na prawdziwy związek, ale ja co? Ja musiałem to schrzanić. Szkoda słów, proszę pani. Kilka razy dałem plamę. Wybaczała mi, a ja zamiast to docenić, myślałem, że tak będzie zawsze. Nie dawałem jej spokoju, kontakty do niej wykopywałem spod ziemi. Ona mnie blokowała, a ja jej szukałem. Aż przestała wierzyć, że się zmienię.
Wyjechałem do dziewczyny swojego brata, która znalazła dla mnie dwie kandydatki na żony.
Wtedy ona się odezwała. Opowiedziałem jej o tym, prosiłem o szansę, o ślub, o miłość, żebrałem, ale ona już podjęła decyzję. Mogłem być tylko jej kolegą! Kolegów to ja mam, ja pragnąłem jej! Wierzyłem, że ona ma siłę, aby mnie zmienić, wyprowadzić na ludzi, żeby walczyć o moją przyszłość. Ale ona była zmęczona, proszę pani, wiem, że miała dość własnych koszmarnych przeżyć, z którymi mimo że dawała sobie radę, kosztowały ją jednak sporo energii.
Ożeniłem się. Mam spokój w papierach, piekło w sercu i świadomość, że to nie jest moje ostatnie małżeństwo. Bo ja, proszę pani, z tą kobietą, która mi w urzędzie „tak” powiedziała, tylko na chwilę jestem, tylko do czasu, gdy będę mógł zostać w tym kraju. Potem rozwiodę się i założę prawdziwą rodzinę, pewnie z kobietą ze swojego kraju, która nie tylko domem się zajmie, ale i dzieci urodzi. Bo dzieci chcę wychować w swojej religii, tak, dzieci chcę mieć. I dziś tak myślę, że tylko dla tej, która tu, w tym mieście, skradła moje serce, może dla niej jedynej mógłbym zrezygnować z dzieci.
„Może” – zapamiętałam to jedno słowo, to jedno nie dawało mi spokoju. Tkwiło w mojej głowie jeszcze długo po jego odejściu. Może dla niej mógłby się zmienić, a może przecież nie. Może gdyby ona uległa jego prośbom, naciskowi, urokowi, może i ona po roku czy dwóch stałaby się dla niego tylko bladym wspomnieniem? I może tego się bała, może pełna dystansu i krytycyzmu wolała odejść, bo może i ona go kochała?
Papierowe małżeństwa, związki na odległość, wirtualne relacje. Jednym kobietom służą, innym szkodzą. Niektóre kobiety, nie znając jeszcze dokładnie swojej psychicznej wytrzymałości, próbują szczęścia to tu, to tam. A gdy szczęście okaże się ulotne i nacechowane wyłącznie próbą ich wykorzystania, zamykają się na miłość. Czasami, rozczarowane, nigdy już nie potrafią mężczyźnie zaufać, a niekiedy próbują do skutku, wchodząc w niemalże bliźniacze relacje. Bo może lepiej żyć w iluzji, sztucznie wykreowanej rzeczywistości, aby doświadczyć w swoim życiu chociaż pięciu minut szczęścia.
„Coś za coś” – powiedział. Może należałoby to sobie wyjaśnić na wstępie?
A może nie? Bo ile kobiet zgodzi się być mężatką na czas określony?
Wioletta Klinicka
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl