opowiadanie gdyby mnie kochała syndrom odrzucenia
Opublikowano: 2022-05-10

GDYBY MNIE KOCHAŁA! SYNDROM ODRZUCENIA

– Dziś świat się zmienił. Dziś może, gdyby w tych czasach wyjechała, może ja byłabym innym człowiekiem? Może by mnie ze sobą zabrała? Gdybanie, snucie przypuszczeń rozrywa mi serce, a jednak w taki dzień jak ten robię to, chociaż sprawia mi to cholerny ból… Czasami nawet lubię to uczucie cierpienia i czuję się z nim dogłębnie związana. Przykuta do wspomnień, aby cierpieć, aby móc pławić się w żalu… Raz do roku przechodzę na własne życzenie katusze i nawet nie wiem, czy chcę to zmienić.

RANY EMOCJONALNE.

JEDNĄ Z NAJGŁĘBSZYCH JEST ODRZUCENIE!

Irena jest u mnie ósmy raz. Przychodzi zawsze 25 maja. 26 maja upija się – tak, jak upijała się jej mama. Tyle że Irena robi to tylko w ten dzień, ku pamięci, jak kiedyś powiedziała. Ale nie, jej mama żyje i Irena odwiedza ją regularnie. Raz w tygodniu idą razem na obiad i udają, że Irena nigdy nie przeżyła dzieciństwa w sierocińcu.

– Wie pani, czasami to ją nawet rozumiem: była młoda, piękna i zakochana… Myślę, że wszystkich trzech mężów kochała z całego serca. Zazdroszczę jej umiejętności przeżywania takich emocji, ja nie potrafię. Mój eks powiedział, że moje serce jest jak zamrażarka, zdolne tylko do przechowywania wspomnień. Dlatego są zawsze świeże… Miał rację, to przykre, ale miał rację. Nie potrafię się od nich uwolnić… a można, wiem, że można.

Moja koleżanka, serdeczna przyjaciółka, ona żyje tak, jakby ją matka nigdy nie oddała do biduli. Wykształciła się, zwiedziła świat, ma idiotę za męża, jak połowa populacji kobiet, ale za to jej córka jest cudowną nastolatką. Bo Magda nigdy jej nadto nie rozpieszczała. Magda nigdy jej nie żałowała, gdy na przykład się przewróciła albo gdy chłopak powiedział jej, że jest za gruba. Magda takiego użalania się nad sobą nie znosi, ona tego nigdy nie potrzebowała… ja tak.

Ja pragnęłam wtulić się w ramiona matki, gdy spotkało mnie najmniejsze nieszczęście, a dziewczynie nieszczęścia przytrafiają bardzo często… – Irena posmutniała, spuściła głowę i wpatrując się w podłogę, coś mamrotała. Nie mogłam zrozumieć, co mówi, ale nie zapytałam. Po tylu jej odwiedzinach wiedziałam już, że właśnie użala się nad sobą. I nagle dumnie podniosła głowę, a następnie lekko ją przechylając, zapytała: – A może jest jakiś środek na zanik pamięci…? Połknęłabym jedną tabletkę i zapomniałabym, że ona wyjechała, ponownie wyszła za mąż, dostała papiery na stały pobyt, a mnie, mnie ojciec, któremu zostawiła mnie pod opieką, oddał, ot tak, bo sobie nie radził… – Lekko kpiący z losu ton Ireny przeszywał moje serce.

Słyszałam tę historię ósmy raz, ale to jakby nie miało znaczenia. Wciąż przez jej rozbłyśnięte gniewem emocje musiałam hamować płacz. Dłonie Ireny zaciśnięte w pięść jak co roku wciskały się w oparcia fotela. Ja wciskałam plecy w oparcie swojego.

Niczym za jednym machnięciem pędzla zmieniały się w jej głowie obrazy, a jej głos, na kształt morskich fal tuż przed sztormem, unosił się i opadał, aby nagle zalać niczym tsunami cały pokój echem rozgoryczenia.

– Co oni sobie wyobrażali, co!? Już mówiłam pani, że przez pierwsze cztery lata nawet mnie nie odwiedziła! On nie odwiedził mnie nigdy. Zniknął sobie, a co, można? Można! – A na koniec wykrzyczała: – No kurwa mać. – I tak długo to „no kurwa mać” powtarzała, aż pokój zalała cisza… spokój… zadziała się jakaś magia…

Irena miała dziesięć lat, dziś ma trzydzieści pięć. Osiem lat spędziła w sierocińcu. W wieku dziewiętnastu lat pierwszy raz pojechała do matki i poznała swoje o wiele młodsze rodzeństwo. Zakochała się w tych dzieciach, w ich oczach rozpoznała siebie. Może dlatego, że jej matka wyjechała. Ich mama była z nimi, jednak przez alkohol najczęściej nieobecna duchem. Terapia rodzinna trwała długo i chociaż wpisane jest w dokumentacji, że zadziałała, Irena na ten jeden dzień w roku zapominała o tym. Ten jeden dzień w roku w Polsce spędzała „ku pamięci”, aby nigdy nie zapomniała.

Gdy zamykała drzwi, wiedziałam, że jutro będzie pijana, ale następnego dnia rano wstanie, pojedzie na lotnisko, dotrze do Holandii i 27 maja pójdzie z kwiatami do matki. Rodzeństwa nie będzie, tego dnia będzie ją miała tylko dla siebie.

Nie lubimy odrzucenia, ale niektórzy nie lubią bardziej. Dla niech to sprawa życia lub śmierci (niestety czasami dosłownie). Przeżywają ból porzucenia mocniej i dłużej, który dotyka ich w całości.

Bądź osobą, która zauważa ludzkie cierpienie. Bądź dla odrzuconych wsparciem, abyś nigdy nie musiała przezywać utraty bliskość i przynależności.

…z niepokojem oczekiwać, z łatwością zauważać i nadmiernie reagować na społeczne odrzucenie.

Baldwin, Interpersonal Cognition, 2005

Wioletta Klinicka

Wioletta Klinicka
Jestem taka, jak Ty. Czasami plotę trzy po trzy, a czasami logiczne myślenie wypełnia całą moją przestrzeń. Czasami chodzę cały dzień w szlafroku, a czasami od rana chodzę w makijażu. Ale ponad wszystko spieszę się kochać ludzi, bo nigdy nie wiesz, jak długo ten KTOŚ, zagości w twoim życiu. Więcej informacji w zakładce o mnie. Zapraszam. Wiola

Przeczytaj inne wpisy

Może zainteresują Cię inne wpisy.

Wioletta Klinicka

copywriting.wiolettaklinicka@gmail.com

© 2023-2024 Wioletta Klinicka.

Realizacja Najszybsza.pl