Czy można się odmłodzić? Nie tak fizycznie, do tego potrzebny jest dobry skalpel i pewna dłoń specjalisty. Ale tak mentalnie. Może to możliwe tylko wówczas, gdy spotyka się kogoś bardziej szalonego, bardziej optymistycznego niż my sami? Ale skąd w nich tyle tego?
Jak wciąż uzupełniają swoje zasoby pozytywnej energii? Może takim trzeba się już urodzić, a może jednak tylko postanowić? Czy ludzi pozytywnie nastawionych do życia spotykają przykrości? Patrząc na nią, myślę że tak, ale w dziwny sposób radzą sobie oni ze wszystkimi kłodami rzucanymi pod nogi w bardzo szybkim tempie.
– Jest żonaty, mają dzieci – wypaliła nagle. – Poznałam go przypadkiem, na imprezie, nawet nie pomyślałam, że mógłby mi zawrócić w głowie – zaczęła mi opowiadać.
Nie tego się spodziewałam, chciałam zatkać uszy, nie słuchać, krzyknąć, by wyszła, by opuściła mój gabinet, że jest bezduszną suką, że za samo sformułowanie „jest żonaty” powinna być ukrzyżowana. A ona opowiadała, z taką nostalgią łączyła słowa w zdania, budowała tak znane mi obrazy, roztaczała przede mną wizję, której nie chciałam oglądać. Wszystko, co przeżyłam w ciągu ostatnich kilku godzin, uleciało, ustąpiło miejsca przeszłości. Syczałam, wbijając paznokcie w poręcz fotela. Ale muszę, muszę się z nią zgodzić – czasami bywa tak, że ni stąd, ni zowąd ktoś lub coś rujnuje nasz pozornie poukładany świat. Ot tak, bez ogródek, bo ma właśnie taki kaprys.
Po chwili jej słowa przestały do mnie docierać, zagłuszałam je własnym cierpieniem, które ona pobudziła do życia. Ocknęłam się dopiero, gdy powiedziała:
– Wszyscy cierpimy, cierpimy przez Boga, który dał nam to coś, ten pieprzony dar odczuwania, uczucia, emocje, miłość… Nawet nie miałam siły modlić się o to, żeby mnie nie kochał, a o to właśnie powinnam, tego chciał ode mnie ten robak wysysający spokój…
W niedzielę wieczorem sprawdzam, co ma się wydarzyć w przyszłym tygodniu. Spotkam te same twarze, wysłucham o tych samych problemach, zjem w środę obiad z rodzicami w znanej włoskiej restauracji, gdzie zawsze podają zbyt późno drugie danie. A w czwartek? W czwartek ona ma u mnie termin. Wiedziałam, całą sobą wiedziałam, że w czwartek muszę jej powiedzieć, że nie mogę jej dalej prowadzić. Polecę jej kogoś bardziej kompetentnego, tak… Zamyśliłam się, kogo mogłabym jej polecić, chyba kobietę – zadrwiłam, bo moi koledzy po fachu są żonaci, a ona przecież… Zamarłam. Co ja wyprawiam? Co ja robię? Jak ja, psycholog z takim długim stażem, mogę chociażby pomyśleć w ten sposób o pacjentce.
W nocy przewracałam się z boku na bok i w zależności od strony raz siebie karciłam za ocenianie pacjentki, a raz tłumaczyłam, biorąc pod uwagę fakt, że przecież jestem tylko człowiekiem. Co ja mogę, ja, marna podobizna Boga? Skąd ja niby miałabym brać siłę, by nikogo nie oceniać ani nie krzywdzić? Czy oceniając, krzywdzimy? Nie, nie… odrzucałam tę ideę, przecież ona nie wie, ona nie zna mojej opinii. Nie dałam jej po sobie poznać, że nagle cały szacunek do niej prysł, bo śmiała spotykać się z żonatym facetem.
Przecież gdy tylko na mnie tamtego wieczoru spojrzała, udawałam zaciekawienie, a w tym mam wprawę. Często dla własnych korzyści udajemy, że słuchamy. Ja mam to opanowane, klienci mnie tego nauczyli, wyszkolił mnie czas, jakby miało być inaczej, przecież niektórzy przychodzą do mnie tylko dlatego, że mama nie akceptuje ich związku, czy dlatego, że szef im kazał, gdyż dostrzegł wypalenie zawodowe. Albo te nastolatki, które myślą, że pozjadały rozumy, ale ich rodzice lub nauczyciel tego nie dostrzegają i przez to są tak krzywdzone ich nadmierną uwagą i troską. Nawet nie wiedzą, że za kilka lat o uwagę innych będą zabiegać z ogromną determinacją. Przecież nie odmówię jej sesji ze względu na romans z żonatym, tylko z powodu… A jak się domyśli?
Wiletta Klinicka
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl