Opublikowano: 2017-09-09

DLA NAJWAŻNIEJSZEGO MĘŻCZYZNY W MOIM ŻYCIU

Dekadencja uczuć. Wie pan, jak leczyć taką chorobę? Jak powstrzymać postępującą erozję umysłu?

Nie znałam odpowiedzi. Tak naprawdę nawet jej nie szukałam. Tuż przed Bożym Narodzeniem zapomniałam, co jest kwintesencją życia, i nawet wiedzieć nie chciałam. To nieprawda, że gdy coś się kończy, zaczyna się nowy rozdział w życiu! Ja ponad sześć miesięcy umierałam.

Gonił mnie każdy dzień. Tylko we śnie udawało mi się uciec. Sypiałam więc tak, jak teraz chciałabym sypiać – zapomniana, w otchłani melancholii, zadumana.

Czuje pan czasami potrzebę rzucenia wszystkiego w cholerę? Rzucić i iść przed siebie! Tam, gdzie myśli i uczucia przestałyby rodzić dolegliwości i połączyłyby się z ciałem, tworząc monolit.

Nie pamiętam, kiedy tak się czułam. Zawsze coś nie należy do mnie: albo słowa, które wypowiadam, albo emocje, które przesuwają się wzdłuż mojego ciała, albo reakcje – niezgodne z tym, co chciałabym robić.

Gdy nie czuję na sobie czyjegoś wzroku, rozmawiam ze sobą. Nagradzam siebie za kolejny przeżyty dzień albo karcę za brak jedności ciała, umysłu i duszy.

Dusza… Dusza jest istotą mojego życia. Gdyby nie ona, nawet tych kilku zdań bym dzisiaj nie wypowiedziała. Nie byłoby mnie.

Wtedy, tuż przed rokiem 2000, jakby szeptała gdzieś we mnie, a może i najważniejszemu człowiekowi w moim życiu pozwoliła złapać oddech.

Gdy tak do siebie mówię, nie jestem surowa. Już nie.

Kiedyś byłam. Kiedyś obwiniałam siebie o wszystko. Teraz staram się być tolerancyjna. Pogodzona z tym, że miewam gorsze dni, że bluzgam pod nosem, że sypiam z nieodpowiednim mężczyzną. Nauczyłam się jednak nie tylko siebie rozgrzeszać, lecz także doszukiwać w tych błędach jakiejś koncepcji.

Myśli pan, że brzmi banalnie? Może nazwijmy to nadinterpretacją przeżytych dni. O takich kwestiach również z nikim nie rozmawiam – i tak za często słyszę, że jestem inna.

To zadziwiające, ale największego cierpienia nie wywołuje brak pieniędzy. Bywało, że ich nie miałam – czułam wtedy tylko lekki stres, delikatnie odczuwalną niedogodność, która tylko od czasu do czasu wywoływała gniew przeradzającą się w złość.

Słyszał pan o tym, że brakiem pieniędzy nie przejmują się tylko ci, którzy je mają, ale to pogląd czysto hipotetyczny.

Pamiętam, kiedy najbardziej odczułam ich brak. 80 złotych. 80 złotych. Chciałam dać znacznie więcej! Nie miałam. Za tamten wózek dla mojego dziecka zapłaciłam tylko 80 złotych.

Animozja zawładnęła moim ciałem. Uśmiech młodego małżeństwa, które odsprzedało mi ten wózek, wrył się gruntownie w moją podświadomość. Pamiętam jej oczy – ten błysk, o który do dzisiaj jestem zazdrosna. Podobną zazdrość poczułam jeszcze raz, jakieś dwa miesiące później.

No cóż, proszę pana…. Tak było. Tak było. Ale nie cierpiałam z zazdrości – to mało znane mi uczucie. Chociaż… Gdy pomyślę, że istnieją ludzie bardziej szczęśliwi niż ja, którzy nie znają odrzucenia, braku miłości…

W moim życiu najwięcej było namiętności. Tak, namiętności tej pierwszej fazy kochania.

Namiętność… Jest ulotna… chwilowa… niczego nie wymaga… o nic nie prosi… Po prostu jest. Tylko wie pan – skoro miałam jej dużo, może nigdy tak naprawdę nie byłam kochana?

Największy ból sprawiają brak autentycznej akceptacji, brak przynależności i nadmiar poczucia odrzucenia.

Tamtego dnia, tuż przed końcem kwietnia, 17 lat temu mój organizm odnotował znaczny spadek serotoniny. Hormony szczęścia zamierały. Nawet w dniu porodu nie odnotowano wzrostu oksytocyny – natura również tę szansę mi odebrała. (Wie pan, że drażnienie sutków powoduje wzrost poziomy oksytocyny? Oksytocyna jest chemią, która pogłębia więź matki z dzieckiem. Wówczas tego nie wiedziałam. Może i dobrze, bo trzy dni po porodzie zamiast pokarmu miałam wodę). Nikt nie był zaskoczony…

Zdumienie wywołała najwyższa nota, jaką uzyskało moje dziecko. Wie pan, że mój syn chyba odpoczywał po porodzie? Był nad wyraz spokojnym dzieckiem. Tak, na pewno odpoczywał, w końcu podczas okresu płodowego przeciągnęłam go przez szpaler destrukcyjnych emocji. Lubiłam liczyć jego paluszki, całować skronie i delikatnie gładzić głowę, choć jeszcze tuż przed porodem odczuwałam nie tylko ból ściskający wszystkie narządy wewnętrzne.

Szłam sama, zawstydzona, dość szerokim korytarzem. W wyświechtanej – nie mojej – koszuli nocnej. W toalecie karmiłam się garściami niespełnionych obietnic, które w mojej głowie zmieniały się w groteskowy bełkot. Żenujące położenie, prawda?

Rodziłam 12 godzin. Jeszcze jako mężatka, jeszcze jako kobieta papierowego mężczyzny. Ponad sześć miesięcy uzależniałam się od nienawiści, która niczym łańcuchami była przykuta do nadziei. Jednak jestem optymistką. Nieuleczalną.

Właśnie przypomniałam sobie scenariusze, jakie tworzyłam w lepsze dni. Tak marzyć mogą tylko romantyczki. Niepoprawne. I niepoprawne były moje sny na jawie, którymi tapetowałam swój dawny pokój.

W tym pokoju mnie zostawił. Ironia losu – to tam spędzaliśmy nasze pierwsze dni, których nie pamiętam. Nie pamiętam nawet, kiedy kochałam się z nim po raz pierwszy. Dziwne uczucie wrócić w miejsce, w którym wszystko się zaczęło.

Pięć lat. Po pięciu latach po prostu zbankrutowałam. Nie tylko finansowo.

To małżeństwo dawno powinno się rozpaść, ale żadne z nas nie miało na to dostatecznej siły. To może wydać się nonsensowne, ale właśnie przemknęła mi przez głowę myśl, trochę nieśmiała, trochę sprytna, że choć mój mąż od miesięcy więcej czasu spędzał z tą drugą, do momentu, gdy zaszłam w ciążę, nie wiedziałam o tym. A przecież nic nas nie wiązało, mógł odejść…

A może jednak…? Może właśnie z moich i jego genów miał się narodzić ten wyjątkowy ktoś…?

Jestem dość analityczna i logiczna, mimo że mój syn twierdzi, iż poszukuję Nirwany.

Odrzucając jednak na chwilę statystyki, wyniki badań i teorie – może to prawda, że dzieci wybierają sobie rodzinę, w której chcą przyjść na świat? Byłaby to urocza puenta naszego pięcioletniego, niezbyt udanego małżeństwa.

Może to za dużo jak na jeden raz. Może za bardzo gmatwam i szukam potwierdzenia ważności tych wszystkich wydarzeń, ich przyczyn i skutków. Sama nie wiem…

Czy to wszystko wyda się panu nieważne? W końcu ile dzieci przyszło na świat w roku 2000, ile małżeństw się rozpadło, ilu mężczyzn tego dnia wyrzekło się swoich synów? Tyle że ja za mój związek i jego rozpad jestem cholernie wdzięczna. Bo ja, proszę pana, nie planowałam mieć dzieci. Czasu nie miałam na ciążę.

Świat zatrzymał się w jego oczach. Cały ból zniknął. Pokój z metalowymi lóżkami wypełniła cisza. Czas nie popychał wskazówek do przodu.

A on….? A on dał mi siłę i stworzył przestrzeń, aby mógł usłyszeć, jak pieszczę jego delikatne serce najtroskliwszymi słowami.

Nie zrobił kompletnie nic. Nic. Po prostu się urodził.

Wioletta Klinicka

Dla mojego synka Maciusia.

*27.04.2000

+18.12.2019

Wioletta Klinicka
Jestem taka, jak Ty. Czasami plotę trzy po trzy, a czasami logiczne myślenie wypełnia całą moją przestrzeń. Czasami chodzę cały dzień w szlafroku, a czasami od rana chodzę w makijażu. Ale ponad wszystko spieszę się kochać ludzi, bo nigdy nie wiesz, jak długo ten KTOŚ, zagości w twoim życiu. Więcej informacji w zakładce o mnie. Zapraszam. Wiola

Przeczytaj inne wpisy

Może zainteresują Cię inne wpisy.

Wioletta Klinicka

copywriting.wiolettaklinicka@gmail.com

© 2023-2024 Wioletta Klinicka.

Realizacja Najszybsza.pl