Z siniakiem pod lewym okiem i w podartej sukience stała po drugiej stronie ulicy. Światła zmieniały się, a ona jakby nie miała odwagi, by przejść na drugą stronę. Stała, wyczekując czegoś. Podeszłam. Nie chcąc jej wystraszyć, zapytałam spokojnie, czy mogę pomóc. Spojrzała na mnie. Po jej bladych policzkach bezwiednie spływały łzy. Zdawało się, że jedyne, co kontroluje, to krzyk, który dławiła w mocno zaciśniętych ustach.
– Zapraszam panią na ciepłą herbatę – odezwałam się ponownie. Nie czekając na jej zgodę, chwyciłam jej dłoń i przeprowadziłam kobietę na drugą stronę ulicy.
Pijąc w moim gabinecie ciepły napój, milczała. Nie protestowała też, gdy zaproponowałam, aby położyła się na kanapie i spróbowała odpocząć. Przykryta ciepłym kocem, pod którym i ja nieraz snułam rozważania nad swoim życiem, zasnęła.
Spała nadal, gdy skończyłam pracę. Zadzwoniłam więc do męża i opowiedziałam mu, co się wydarzyło. „Nie wiem, o której wrócę, nie czekaj na mnie”.
– Powinna pani wrócić do męża – powiedziała, słysząc moje słowa skierowane do niego. – Już sobie idę. I dziękuję, bardzo dziękuję… – mówiła ledwie słyszalnym, szarpanym zawstydzeniem głosem. Wydawało mi się, że jej kredowy wzrok, przepełniony poczuciem winy i pełen niedomówień, zatacza koła pomiędzy tym, co się wydarzyło, a tym, co się dzieje, pomiędzy tym, co chce zrobić, a tym, co powinna.
– Proszę nie wychodzić – stwierdziłam pośpiesznie. – Zamówiłam coś do jedzenia, proszę zostać.
– Ja… ja nie powinnam… – mówiła, garbiąc się lekko, aby naciągnąć brzeg sukienki na pobrudzone od wytartej niedbale krwi kolana. Poczuła się zdezorientowana, ja też. Na szczęście zadzwonił dzwonek. Wystraszona podskoczyła i odsunęła się. To kurier przywiózł pizzę. Usiadła, ale nie wiem, czy z powodu roztaczającego się zapachu bazylii, czy ze strachu przed problemami, które czekały ją na zewnątrz. Jadłyśmy w milczeniu. Tylko od czasu do czasu, patrząc na mnie z zakłopotaniem, rzucała nic nieznaczące słowa.
– Ładnie tu pani ma.
– Dziękuję.
– Tak przytulnie.
Uśmiechałam się, jednocześnie zastanawiając się, jak zacząć poważną rozmowę, jak zacząć, aby nie uciekła, aby jej nie zranić, aby dowiedzieć się, co się stało i czy mogę jej pomóc.
– Mam na imię Hanna, mieszkam trzydzieści kilometrów od miasta. Wczoraj uciekłam z domu, pierwszy raz nie poszłam po kłótni z mężem do rodziców i nie wróciłam na noc. Pierwszy raz wsiadłam w pierwszy lepszy pociąg, a konduktor, sprzedając mi bilet, polecił, abym poszła na policję, ale nie mam aż tyle odwagi… – Zaskoczyła mnie, gdy po przełknięciu ostatniego kawałka pizzy chłodnym głosem zaczęła opowiadać swoją historię. Historię wielu kobiet, którym wmówiono, że pokora wysyła prosto do nieba.
Hanna była mężatką od pięciu lat. Wyszła za mąż bardzo późno, bo – jak twierdzi – nikt jej wcześniej nie chciał z powodu krótszej nogi i utykania. Bartkowi to nie przekazało, on ją zaakceptował taką, jaka jest, więc ona akceptowała jego – jego nadużywanie alkoholu i furie, które prawie od początku małżeństwa kończyły się jej fizycznym poniżaniem. „Ale to nic” – mówiła i wciąż powtarzała: „on jedyny chciał mnie za żonę”.
Rodzice bardzo ją kochali, niestety to za mało. Idąc do pierwszej klasy, zderzyła się z rzeczywistością, którą dokładnie przed nią ukrywano. Dzieci od razu dostrzegły jej fizyczną ułomność i nie oszczędzały jej przykrości. Do Hani przylgnęła etykietka „odmiennej” i już nigdy nie odnalazła siły, aby się jej pozbyć, ani jako nastolatka, ani jako dorosła kobieta. Napiętnowana i wyobcowana schowała się za książkami. Dzięki romantycznym historiom w nich zawartych dotrwała do dnia, w którym poznała Bartka.
– Zanim poznałam Bartka, szukałam medycznych rozwiązań i ukrywałam swoje nogi pod długimi spódnicami, które kryły ortopedyczne buty. Bartek to zmienił – powiedziała z pewną dozą dumy. – Wmówił mi, że mam najzgrabniejsze nogi na świecie i przy nim już zawsze musiałam nosić kuse sukienki, o, takie jak ta. – Kończąc to zdanie, zmieniła ton i barwę wypowiedzi. Znowu nerwowo zaczęła kryć kolana pod materiał.
– Czy wiesz, że jesteś bardzo ładną kobietą?
– Zdarzyło mi się to słyszeć. Ale moja uroda przestaje interesować, gdy wstaję od stolika i idę, śmiesznie zarzucając biodrem. – Hanna zamyśliła się.
W mojej głowie rodziło się pytanie: dlaczego tak mocno koncentrujemy się na swoich fizycznych ułomnościach, braku hollywoodzkiej urody, zbyt niskim wykształceniu, na lukach w pamięci, braku wiedzy lub kompetencji w danym obszarze? I dlaczego, spotykając kogoś, kto potrafi wykorzystać naszą niską samoocenę, tak łatwo decydujemy się zostać ofiarą? Może dzieje się tak, bo również będąc ofiarą, można czerpać materialne lub duchowe korzyści?
Często zgadzamy się na wykorzystywanie przez innych naszych słabości z powodu długotrwałej samotności, z braku poczucia bycia kochanym, ze strachu przed utratą czegoś, wydaje się nam, że czegoś bardzo ważnego – obłudy barwionej iluzorycznym poczuciem przynależności.
Czy rzeczywiście potrzebujemy akceptacji innych osób, aby poczuć się kimś ważnym?
Hanna od pięciu lat decydowała się na przeżywanie piekła, tylko czasami wyłamywała kraty swojej klatki, aby po krótkim czasie dobrowolnie do niej powracać.
Czy jednak jej powroty nie krzywdziły przypadkiem ich obojga? Czy powrót nie oznaczał ponownego przyzwolenia na sprawianie jej fizycznego i psychicznego bólu? Czy jej niska samoocena nie dawała przyzwolenia mu na bycie frustratem? Czyż swoim powrotem nie krzyczała do Bartka: „bądź, jaki chcesz, tylko mnie kochaj?”.
Kiedyś przeczytałam, że udany związek jest wówczas, gdy dzięki partnerowi lub partnerce stajemy się wewnętrznie piękniejszymi ludźmi. Co o tym sądzisz? Zadałam to pytanie Hani i zadaję je tobie.
Hanna napisała do męża wiadomość, wyznaczyła w niej datę spotkania, ale u psychologa. Poprosiła, aby przyszedł. Nie zjawił się. Odpisał tylko, że jej rzeczy odeśle do jej rodziców.
Wielu ludzi staje przed pytaniem: czy będę potrafić pięknie żyć? Pierwszy krok zawsze stanowi decyzja.
Wioletta Klinicka
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl