Jeszcze wczoraj słońce świeciło zupełnie inaczej. Niby dziś to samo, a jednak zamglone, w zastygłych łzach Karoliny, nie figlowało. Jego promienie już nie sięgały stęsknionego miłości ciała kobiety. Dziś, jak egoistyczny, nadęty filar, dumnie stanęło w miejscu i tylko raz po raz, jakby zakrywając swoje zawstydzenie wywołane tą postawą, chowało się za brunatną chmurą, w której ukrył się ostatni oddech nadziei Karoliny.
Pożegnania. Pożegnania to bolesny akt głębokiego przekonania, że coś, za co kiedyś człowiek oddałby ostatnią kroplę krwi, straciło sens. Nie istnieje, tak jakby nigdy nie miało istnieć. Chociaż nie… Gdzieś tam, w otchłani umysłu, przechowywane są wspomnienia o znaczeniu wspólnie wywalczonych chwil, o opuszkach palców błądzących pomiędzy dolną a górną wargą ust. O oddechu, miękko opadającym na powierzchnię naskórka, zmieniającym układ cząsteczek ciała.
Kiedy jednak uparcie wciska się pomiędzy dwa serca rozstanie, odrzuca cię nie tylko myśl o pieszczotach fizycznych, ale i o próbie pielęgnacji tej, kłamliwie nazywanej związkiem, relacji.
Tuż przed pożegnaniem zawarty przed laty sojusz umysłów wydaje się jedynie muzealnym atrybutem przeszłości. Tuż przed pożegnaniem ogarnia człowieka nieokiełznana złość, nagle bowiem znikają złudzenia, nagle przeszywa ta cholernie jaśniejąca pewność, że nic już nie będzie takie… jak się chciało. Nic nie będzie takie… jak było, zanim się skończyło.
„Przykro mi…” zaczęła pisać, gdy nagle stwierdziła, że to nieprawda, że ludzie zbyt często nadużywają tego zwrotu, że stał się on tylko obligatoryjnym wstępem. Przecież tak naprawdę nie jest jej przykro, że odchodzi, że nie spotka się już z nim więcej. Nie jest jej nawet przykro, że utraci szansę na namiętne pocałunki, którymi zawsze, ale to zawsze ją obdarowywał.
Kasując literka po literce wiadomość, która była jedyną dostępną dla niej formą wypowiedzi, czuła, jak z wolna ogarnia ją drapiąca w gardło złość. Chropowate sylaby zaczęły składać się w gniewne słowa, a one w zdania, które coraz głośniej wydobywały się z jej spierzchniętych od wczorajszego wiatru ust.
„Zawsze jesteś szczęśliwy! Zawsze! Skoro tak, skoro ja nie wnoszę nic do twojego życia, to dlaczego pokonujesz prawie czterdzieści kilometrów, dlaczego kłamiesz, grzeszysz i kombinujesz? Po co ci to wszystko, skoro nie ma różnicy pomiędzy moim bytem w twoim życiu a niebytem!?”
Karolina zatrzymała się w połowie swoich omotanych nieużytecznym bólem myśli, dotknęła smukłymi palcami wilgotnej od spływających łez twarzy i dodała: „jest mi tylko przykro, że nigdy, ale to nigdy nie zaprosiłaś mnie na kawę…”. Nie podała mu powodu rozstania, niech myśli – ona już wszystko przemyślała.
Długi prysznic obmywał jej zmęczone ciało… wiedziała, że nawet gdyby kochał ją na wskroś, zarażony jej obecnością, uzależniony od jej zapachu i spojrzenia, nie byłby w stanie wypełnić tej pustki, która wkrada się pomiędzy pierwszą a drugą łyżeczką miodu nalewanego do herbaty. Zawsze niespodziewanie! Zawsze bez zapowiedzi, w chwili, w której on już nie może przyjechać.
Karolina nie rozmyślała długo o powodach swojego cierpienia, znała siebie i miała całkowitą pewność, że gdyby tylko zaczęła, nikt nie dałby rady powstrzymać jej szału.
Istnieją różne rodzaje pożegnań, te ciche, zamknięte w kilku przesłanych wiadomościach, na które odpowiedzi kochanka nigdy nie byłyby zadowalające. I takie, które rozrywają serca swym gniewem. Czasami podczas rozstania nie tylko zastyga księżyc i słońce, ale i wiatr milknie we wspólnym pogrzebie miłości.
Wioletta Klinicka
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl