Było mi zbyt gorąco, by ruszać się poza hotelowe ogrody. Ponadto bardzo sobie ceniłam tę ciszę po jedenastej godzinie, kiedy to turyści, wsiadając do autokaru, oblegali stewardessy w poszukiwaniu odpowiedzi na temat planowanych rozrywek. A potem cisza. Cisza i ja, mogąca zanurzać się w otchłani swego umysłu, aby przywrócić upragniony spokój i równowagę.
Z cyklu: Sesje na kozetce – ZAKAZANA MIŁOŚĆ (1) – Przeznaczenie
Po medytacji zaczęłam czytać. Lubię powracać do zbioru opowiadań Wiśniewskiego i Miłości odmienianej przez przypadki. Relaks wśród wyimaginowanych (lub nie) bohaterów, których to nie ja prowadzę (prowadzenie terapeutyczne).
Czytając książki, zaczynasz zdawać sobie sprawę z tego, że ktoś po drugiej stronie księżyca przeżywa tak podobnie do ciebie. Targają nim emocje rozgniewane, czasem pokorne, zbyt pokorne, co doprowadza cię do furii. Wymiana uczuć, spostrzeżeń, przemyślenia typu: jak ja bym postąpiła/postąpił, czy byłabym równie naiwna, czy miałabym odwagę, aby wywrócić swój świat do góry nogami – i to w imię czego? Niewiadomej, lepszej przeszłości, a może miłości? Jaką decyzję podejmie bohater książki, a jaką drogę wybiorę ja? Lubię książki, które rodzą czasami wręcz szereg natrętnych pytań, wówczas wiem, że jestem istotą myślącą, mam na to niezbity dowód – tak, człowiek to ja. No ale to, co mnie często kiedyś, teraz już mniej, zaskakuje w ludziach, to fakt, że zazwyczaj do przywrócenia im równowagi wewnętrznej potrzebna jest tylko jedna dobra para uszu – i to niekoniecznie specjalisty.
– Przepraszam, nie pojechała pani na wycieczkę?
– Słucham? – zapytałam odruchowo po polsku. – Przepraszam… – Wciąż plątałam języki i nie wiem, dlaczego zaczerwieniłam się bardziej niż wtedy, gdy zabrakło mi pieniędzy w sklepiku przy bazarze. Czy to w ogóle można nazwać bazarem? – Mój angielski jest na bardzo niskim poziomie, mam problem z komunikacją… – tłumaczyłam się, a on w tym czasie usiadł, wziął do ręki książkę Wioletty i delikatnie przesuwał swoje smukłe palce po literach jej imienia. Zamilkłam.
– Czy to ciekawa książka?
– Tak.
– Mówi pani w innym języku niż angielski?
– Po niemiecku chyba całkiem nieźle.
– Więc rozmawiajmy po niemiecku – zdecydował, a mnie ulżyło. – Dlaczego nie rusza się pani na te organizowane wyjazdy? Mówił, nie odrywając oczu od zdjęcia umieszczonego na tylnej okładce.
– Bo… bo lubię ciszę i spokój, no i chodzenie własnymi drogami.
– Więc może przeszkadzam, bardzo przepraszam. – Podniósł się energicznie, ale książkę przycisnął do siebie jeszcze mocniej.
– Nie – odparłam powoli i z niepewnością, nie chcąc go wystraszyć. – Teraz to nawet nie mogę panu pozwolić odejść. Chciałbym zrozumieć, dlaczego tak mocno trzyma się pan tej książki. – Uśmiechnęłam się, ale i tak nie udało mi się nie wywołać w mężczyźnie zażenowania.
– Przepraszam, najmocniej przepraszam, ja tylko, ta książka… Książka i pani to wszystko jest jak Schicksal (niem. przeznaczenie), to niemożliwe, takie odarte z realności. – W bezradności i z powodu braku odpowiedniego doboru słów usiadł z powrotem. – Co ona w tej książce pisze? – zapytał, otwierając strona po stronie, za każdym razem dotykając liter. – Co ona pisze, czy o sobie? Czy to jest jej historia?
– Hm, moja kobieta… – ledwo usłyszałam te słowa – moja kobieta zawsze potrafiła zadawać trudne pytania.
– Już nie zadaje? – zapytałam mimo woli.
– Pewnie zadaje, nie sądzę, żeby się zmieniła… – Urwał w połowie zdania. Wziął głęboki oddech i zatrzasnął książkę. – Nie będę dłużej pani przeszkadzał, pójdę, tak będzie lepiej…
– Dla kogo? – Znowu wyślizgnęło mi się z ust niekontrolowane pytanie.
– Dla mnie, dla pani, dla nas wszystkich…
– Napiłby się pan ze mną czegoś mocniejszego?
– Mocniejszego? – powtórzył bardzo zdziwionym głosem.
– W zasadzie nie pijam – zaczęłam się tłumaczyć – a tym bardziej przed obiadem, ale powiedzmy, że zjadłam zbyt obfite śniadanie i…
– Ja też w zasadzie nie pijam, ale z panią z chęcią bym się napił – i to teraz.
Oboje odrobinę zaskoczeni własnym zachowaniem poszliśmy do baru, gdzie kelner wycierał jeszcze wczorajsze szkło. Leniwie przyrządził nam jakieś kolorowe drinki, które zamówił mój towarzysz. Czułam więcej wody sodowej i mandarynkowego soku niż alkoholu, ale to nie przeszkadzało w przejściu na ty.
– Ale proszę mówić mi Ivy. W zasadzie moje imię w ustach obcokrajowców brzmi jakoś tak dziwnie.
Ivy, marokański czterdziestolatek, który pomimo umowy nie umiał mówić mi po imieniu, który nawet kiedyś odwiedził Polskę. Ale to nie Kraków zrobił na nim największe wrażenie. To nie w Polsce poznał prawdziwą obyczajowość i polską mentalność. Poznał ją w Trewirze, w mieście leżącym całkiem niedaleko od miasta miłości, od Paryża. I chociaż zna Paryż i wie, że jego architektura sprzyja zakochaniu się, jego ta choroba dopadła jeszcze na terenie Niemiec.
– Zabawne, prawda? W państwie, które wieje ze znanych mi państw największym chłodem. Chociaż… – uśmiechnął się – może ona ma rację, że Trewir, serce tego miasta nie należy do Niemiec i dlatego ja…
Gdyby milczał, czułabym się, jakbym sączyła drinka z przystojnym dwudziestoośmiolatkiem. Ale gdybym podsłuchiwała naszą rozmowę przez zamknięte drzwi, to myślałabym, że to rozmowa kobiety i mężczyzny dobijających, no powiedzmy delikatnie, do pięćdziesiątki. Pogubiona w jego wypowiedziach i swoich przemyśleniach chciałam, dotknięta swoją profesją, egoistycznie pozbierać w całość wszystkie fakty.
– Czy pan był w kimś zakochany? W Polce? I nie jest pan z nią, bo wydarzyło się coś nieoczekiwanego? Czy nie jestem zbyt śmiała w swoich pytaniach?
Spojrzał na mnie badawczo i milczał. Po chwili utkwił wzrok w stoliku, a ja poczułam, że tam leży rozwiązanie zagadki. Niegrzecznie może, ale krzyknęłam do kelnera:
– Jeszcze raz to samo, poproszę, ale z podwójną ilością alkoholu.
Czasami lepiej jest nie powiedzieć prawdy. Może nie tyle nie powiedzieć, co nic nie wspominać, gdy jest się niepytanym. Ale istnieją sytuacje, w których milczenie boli bardziej niż cios zadany pogrzebaczem prosto w kolano. Niestety, najczęściej trudno ocenić, kiedy milczeć, a kiedy mówić. Może to trudne, ponieważ zawsze wartościujemy słowotok i milczenie z naszej perspektywy, kiedy nam jest wygodniej, kiedy nam milczenie, a kiedy wypowiedzenie słów przyniesie psychiczne zyski…
Z cyklu: Sesje na kozetce – ZAKAZANA MIŁOŚĆ (2) – Za późno na szczerość!
– Jeśli pyta mnie pani tak wprost, to będę szczery. Tak, byłem zakochany w kobiecie z Polski. Nie jesteśmy razem, bo mnie coś wypadło, bo ona za późno mi powiedziała, że mnie kocha, a może nawet wiedziałem, to znaczy czułem, że mnie kocha.
I ona na szczęście o tym nie wie i nie żałuję, że nie wie. Tego też by nie zrozumiała, przesiąknięta europejską mentalnością, nawet nie wysilała się, żeby zaakceptować fakt, że ludzie mogą mieć inne poglądy na sferę uczuciową, nawet nie przyszło jej do głowy, że ją kocham. Ale mojej miłości wcale nie muszę wyrażać na jej sposób, na sposób jedyny jej znany. I za tę nieznajomość albo niemożność akceptacji mnie karała, o i to jak, ale nigdy nie dowiedziała się też o tym, że mnie to bolało, bo niby po co?! – Jego ton głosu stawał się nadpobudliwy, ale nie poddał się gonitwie myśli, które pobudziłam do życia. Tak, jakby był na taką ewentualność przygotowany.
Nagle zatrzymał swój monolog i przyłożył zimną szklankę do skroni, którą uspokajał chłodem szkła. Miałam wrażenie, że zaraz ukarze siebie za to, że pozwolił sobie na uczucia, za to, że pijemy dopiero drugiego drinka, a emocje już wzięły nad nim górę. Za to, że poszedł ze mną do tego baru, za to, że wziął do ręki tę białą książkę, za to, że usiadł obok mnie, a może i za to, że zaproponował mi pomoc w małym, ciasnym sklepiku przy bazarze. Milczałam, by dać mu czas na gotowość do dalszej rozmowy. Cierpliwość zaprocentowała.
Nie wiedziałam, o co mu chodzi. No, rozumiałam, że człowiek do pewnych zachowań innej osoby może się przyzwyczaić, ale co to ma wspólnego z jej spodniami, z tym, że myśl o niej tak go zdenerwowała, o niej jako o kobiecie przejawiającej pierwiastek męski.
– Jeśli tego nie celebrujemy, to chyba tak – powiedziałam coś mądrego, aby go zaskoczyć, a właściwie zmusić do refleksji. Takie nieetyczne zagrywki, ale on przecież nie miał pojęcia, że rozmawia z psychologiem z wyboru.
– Hm – fuknął – nie mógłbym przez całe życie celebrować jej zachowania, nie dałbym rady. Czy pani wie, że ona mówiła mi o tym, że sypia z innymi? – Szybko zasłoniłam dłonią usta, by mi się nie wyrwało „o kurwa”. – Tak, ale co było najgorsze? To, że to była moja wina! Ona mnie za to ciągle obwiniała, nawet nie musiała tego mówić, wystarczało jej spojrzenie, zawiedzione oczy wręcz krzyczały, że skoro się i tym razem nie poświęciłem, nie dałem jej wszystkiego, to może nie dziś, może jutro, gdy jej ciało już nie będzie mną pachnieć, drżeć… Ale zrobi to, zrobi to na pewno, zadzwoni do niego, tego innego i od progu odda mu swoje usta, a potem całą resztę, która mogłaby należeć tylko do mnie.
A ja pomiędzy spotkaniami z nią, gdy już mijał entuzjazm, cichła namiętność, a wzrastało pragnienie, czułem się jak zbity pies, taki, który, i tak wiedział, że do niej zadzwoni, gdy tylko minie złość. – Mrużył oczy, jakby odtwarzał w pamięci obrazy. Gdy przewrócił koleją kartę z przeszłości, zaskoczył mnie. – Przecież to nic, że uprawiałem z nią seks w prezerwatywie… – Urwał na chwilę. – Czy pani może sobie wyobrazić, że dopiero gdy wróciłem do Maroko, dopiero gdy zacząłem za nią tęsknić, zrozumiałem, że ona przecież całym swoim ciałem, dłońmi, ustami dotykała innych! Ironia człowieczej natury! Pewnej nocy nie mogłem zasnąć i to tamtej nocy zapragnąłem przy niej być, nie tak jak wówczas, gdy byłem w Trewirze, nie tak jak wówczas, gdy mogłem wsiąść w samochód i do niej pojechać…
Nie mogłam tego zachować tylko dla siebie i bez ogródek powiedziałam:
– Dlaczego się powstrzymujesz, przecież mnie nie znasz? Nikomu nie powiem, co tu usłyszę, dlaczego gdy tylko słowa wyrywają ci się przed myśli, to je ucinasz? – I zamilkłam, bo kim ja jestem dla niego, żeby mu dyktować, jak ma się zachowywać, skąd ja wiem, co dla niego lepsze. On rozdrapie przy mnie rany, ja wyjadę, a on będzie krwawić. No tak to wygląda w wielkim uproszczeniu. Trzeba pozwolić rozmówcy milczeć, gdy tego chce, i słuchać go, gdy tego potrzebuje.
– Niech pani nie zadaje mi takich pytań. – Nagle wyrwał mnie z moich rozmyślań. – Ja nie potrafię i nie potrafiłem zrozumieć tej mentalności. Dlaczego o uczuciach się mówi? Proszę zobaczyć, jak pod wpływem tej rozmowy się zachowuję, jak jakiś świrus. Czy nie wystarczy okazywanie uczuć? I dlaczego zawsze jest mało i mało? – Wiedziałam, że on wcale nie mówi o mnie i o moim pytaniu. – Mnie też jej było mało, ja też miałem pragnienia. Chciałem chociaż raz usłyszeć jej śmiech, taki, który wywołał w niej ktoś inny, taki, jak słyszałem minutę przed naszym poznaniem. Też chciałem, aby ze mną czuła się tak swobodnie, żeby chciała rozmawiać. Wie pani, że my nigdy nie mieliśmy o czym rozmawiać, a przez telefon, gdy ją taką śmiejącą się obserwowałem, zanim ją zaczepiłem, mówiła jak najęta, żartowała, była taka swobodna. Przy mnie nigdy, a jednocześnie i mnie blokowała swoim zachowaniem, wciąż i wciąż czułem się przy niej jak uczeń. Nigdy nic nie mówiła, ale kurczę, jak już coś powiedziała… – Wziął ponownie książkę do ręki i cisnął nią o stolik, jakby to miało ją zaboleć. Może miał taką nadzieję.
Gdy patrzyłam na jego twarz, analizując poszarpane informacje, które mi przekazał, wzrok mój przykuła jego blizna nad prawym okiem. Jego milczenie dało mi czas na przeszukanie mojej pamięci. Blizna nad prawym okiem, o bliźnie nad prawym okiem, chłopak z blizną nad prawym okiem – za cholerę nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie ja ostatnio słyszałam o bliźnie nad prawym okiem, ale dałabym się pokroić, że słyszałam.
Z cyklu: Sesje na kozetce – ZAKAZANA MIŁOŚĆ (3)
Ivy milczał jak zaklęty. Chyba miał dość swojej otwartości przed jakąś Polką, turystką, która przyjeżdża do Maroko, by tułać się wąskimi uliczkami i siedzieć w cieniu hotelowych ogrodów, medytując. Może sam nawet siebie nie rozumiał, dlaczego aż go pali, aby mi o wszystkim opowiedzieć. A może podświadomie wybrał mnie sobie na powiernika?
– Nie chciałabym być niemiła, ale milcząc tak przy pustych szklankach, no wiesz, chyba głupio wyglądamy.
– Masz rację – powiedział stanowczo – wiesz, to chyba czas na obiad. Może coś dla ciebie, to znaczy dla pani, dla ciebie ugotuję. – Zaskoczył mnie, a raczej zaszokował. Co innego spotkać się w barze, a co innego iść do domu nieznajomego.
– Ojej, takiej propozycji się nie spodziewałam. – Wytrzeszczyłam w jego kierunku swoje zdumione oczy.
– No cóż, ja też się nie spodziewałem, że będę pani opowiadał o kobiecie, która jest gdzieś tam, może z kimś, a ja tu i nie całkiem bez grzechu i winy.
Przekonał mnie. Może to dość nieodpowiedzialne z mojej strony, ale gdy powiedział: „Jestem dłużny jej kolację i masaż. Masażu pani nie zrobię, ale ten obiad może, może w ten sposób spłacę dług”, wszystkie moje wątpliwości prysły. Może to moja ciekawość, może byłam pewna, że dowiem się więcej na temat miłości tych dwojga.
W domu piliśmy już tylko owocowe mikstury z lodem. On gotował, ja smakowałam, skanując przy tym porozwieszane na ścianie zdjęcia. Nigdzie, nigdzie ani śladu polskiego pierwiastka.
– Kim jest ta młoda kobieta? – zapytałam zaciekawiona, ale on właśnie odebrał dzwoniący telefon. Po tym, jak skończył świergotać w nieznanym mi języku, nasze rozmowy toczące się przez kuchnię i salon o wszystkim i o niczym złagodziły napięcie powstałe przy drinkach. Dopiero gdy zasiedliśmy do stołu, zaczął wspominać ich pierwszą wspólną kolację, pierwsze, niezgrabne podrywanie jej, ciemny korytarz i jej krzyk.
– Tylko ona potrafi mieć taki orgazm, tak go przeżywać, być tak autentyczną, dominującą, ale w pewnym momencie ulega mężczyźnie i wtedy wiesz, że jest twoja, należy tylko do ciebie. Cholerne złudzenie, złudzenie, po które wracałem i wracałem, i gdyby tylko… – Zamyślił się, a po chwili dodał: – Podejrzewam, że wiedziałem, że pragnie mnie całego, łącznie z tym cholernym całowaniem, przytulaniem, piciem kawy na mieście. Wiedziałem, że gdybym się poddał jej niemalże żądaniom, byłaby mi wierna. To znaczy tak czułem. Ale ja nie potrafiłem, nie wiem, czy brakowało mi odwagi, żeby złamać swoje zasady, zasady…
– Ale obiecaj, że bez owoców. Tych chyba mam dziś przesyt.
– To zrobię z whisky.
Kiedy je przyniósł, spojrzał na mnie.
– Nie gniewa się pani – zapytał – że obarczyłem panią tą historią, a raczej swoim żalem?
– Ależ nie… – dałam mu pospiesznie odpowiedź, a on mnie ponownie zaskoczył.
– Wiem, że ma pani urlop, a tu trafił się pacjent. – Spojrzałam zaskoczona, ale on szybko odczytał tę emocję na mojej twarzy i uśmiechając się, i pokazując przy tym te swoje białe zęby, których można tylko pozazdrościć, powiedział: – Przecież umiem czytać. Tam, w sklepie, dała mi pani wizytówkę, chcąc jakoś utrzymać ze mną kontakt, aby podziękować za pomoc.
– O Boże, całkiem o tym zapomniałam. – Moje słowa zdziwienia wcięły się przed jego dalszą wypowiedź. On jednak spokojnie dokończył swoją myśl.
– No to spłaciła pani swój dług z nawiązką – zaśmiał się. Podobał mi się taki uśmiechnięty, było w tym tyle szczerości. On cały był przesiąknięty szczerością, gdy się złościł, gdy się śmiał i gdy był zadumany. Tylko tak mi się wydawało wówczas i tak zdaje mi się dziś, że zbyt mocno jest tą swoją konserwatywnością przesiąknięty, a może jest jedynie tradycjonalistą?
Jadł te lody i rozmyślał. Chciałam wiedzieć o czym, ale tym razem brakowało mi odwagi, by zapytać. Wyglądał, jakby tęsknił za czymś, co zostało mu odebrane, za czymś, co jest odległe, zbyt odległe, aby zmienić daną sytuację, aby spróbować ją zmienić. Myślałam, w cieniu jego milczenia, co było przyczyną, że nie są razem, co się wydarzyło, dlaczego skoro ludzie się kochają w dwudziestym pierwszym wieku, nie mogą być ze sobą, dlaczego ona nie może jechać do Afryki albo dlaczego on jej tam nie chciał? Kiedy odłożyłam łyżeczkę, spojrzał na mnie.
– Jak długo mogłabyś mieszkać na Saharze? – zapytał.
– Na Saharze – powtórzyłam jak idiotka bez rozeznania, gdzie ta Sahara i co to w ogóle takiego.
– Jak długo: tydzień, dwa czy rok?
– Nie mam pojęcia. – Nie dał mi skończyć, tak jakby tylko on znał odpowiedź na to pytanie.
– Dziś już sam nie wiem, czy nie jestem z nią, bo zostałem wychowany w innej kulturze i to jest dla mnie ważniejsze od miłosnych uniesień, które przemijają.
Zaskoczyło mnie to wyznanie ale nie na tyle, aby odebrało mi mowę.
– Ale pomiędzy narodzinami a śmiercią jest życie. Nie sądzisz, że należy je jak najlepiej wykorzystać pomimo świadomości przemijania, a może właśnie dlatego, że mamy tę świadomość… – Sama nie mogłam uwierzyć, że taka mądra myśl przyszła mi do głowy. Bo ileż to razy traciłam godziny, dni, a nawet lata na powolne umieranie, na czekanie na śmierć.
Naszą zadumę przerwało pukanie do drzwi. W progu stanęła młoda kobieta, której twarz zdobił promienny uśmiech. Ucałowała go trzy razy w policzek, a gdy przedstawił nas sobie, usiadłam z wrażenia.
– To moja żona…
Nie potrafię zrozumieć, dlaczego ogarnęła mnie złość. Czy to była złość na niego, czy na sytuację. Długo nie chciałam wiedzieć, długo nie potrafiłam zrozumieć, zaakceptować tej sytuacji, nie mogłam pojąć, kogo on oszukał: mnie, tą inną Polkę czy swoją żonę. Czy on umiał kochać, kogo kochał, jeśli potrafił, a może tylko siebie? A może, pomyślałam któregoś dnia, przebywając już w swoim eleganckim, przesiąkniętym europejskością gabinecie, popijając sok z pomarańczy wymieszany z awokado, był jak dziecko, które po prostu bało się zrezygnować ze swojego modelu świata.
Wzięłam do ręki zbiór wierszy, który podarował mi mąż na urodziny, i gdy tylko spojrzałam na zdjęcie autorki, przywołałam w pamięci moment, gdy wychodziłam od Ivy’ego:
– Posłuchaj – złapał mnie za rękę – czy możesz mi zostawić jej książkę? – Spojrzałam na niego taka zdumiona, że sama poczułam, jak zmieniły swój układ rysy mojej twarzy. I przypomniało mi się, że to Wioletta pisała o chłopaku z blizną nad prawym okiem. On pokiwał tylko znacząco głową: – Schiksal.
Wioletta Klinicka
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl