Po drugiej stronie wszystko wygląda inaczej. Tak odmiennie widzę to tylko ja.
Jestem naznaczona, proszę pani. I czasami czuję się jak państwowa, no, może miejska święta. Bo to na mnie patrzą inne kobiety, gdy modlą się o to, aby nigdy ich to nie spotkało.
Moje życie stanęło w miejscu, gdy zostałam sama z dwójką małych dzieci. Pamiętam ten dzień dokładnie. Zakrwawiona poduszka i prześcieradło jeszcze mokre od spermy. Na drugi dzień zmieniłam zamki i złożyłam pozew o rozwód, do którego dołączyłam prośbę o zwolnienie z kosztów. To było bardzo żenujące. W tamtych czasach odejście bez grosza w portfelu nie wzbudzało podziwu.
„W jaki sposób wykarmisz dzieci?” – tylko tyle usłyszałam od swoich rodziców. Przez trzy miesiące pozwolili mi mieszkać u siebie.
Tę stancję na wsi znalazła mi mama. Może dobrze, bo tania. I las blisko – zawsze mogłam znaleźć w nim i opał, i jedzenie.
Teraz, proszę pani, jest to tak nierealne, jakbym tylko o tym śniła. Dziś moja córka mieszka w stolicy. Syn również stara się żyć na własny rachunek.
Nie narzekam, proszę pani, na to, co było. Przeszłość mnie ukształtowała. Ale wybaczyć nie potrafię.
Teraz jest inaczej. Teraz mam pracę, a nawet dwie. Nie skarżę się, bo dają mi wolność i poczucie, że nie jestem od niego zależna. Przez piętnaście lat nigdy nie byłam. Nawet nasze dziecko jestem w stanie utrzymać bez niego. I to właśnie najbardziej dziwi innych. Tego nie mogą pojąć. Czasy się zmieniły, proszę pani; teraz na podziw zasługują kobiety, które odchodzą, choćby miały płacić za chleb pokaleczonymi dłońmi.
Poznałam go w najbardziej odpowiednim momencie. Pomógł mi pogodzić się z utraconą miłością. Pokochałam go zamiast tamtego. Choć nigdy mu o tym nie powiem, może wiedział o tym? Może dlatego zawsze był powściągliwy? Ale ja też przecież byłam. Od początku wiedziałam, jaki jest; był tak przewidywalny. Ale wówczas potrzebowałam tego. Stabilności uczuć i emocji. I on mi to zapewniał tym swoim brakiem romantyzmu. Znałam go.
Miesiąc temu długo nie wracał do domu. Nie pierwszy raz, ale odchodziłam od zmysłów. Chyba się bałam. On, proszę pani, był kawalerem, a ja miałam dwójkę dzieci. Nie obdarzył ich miłością, ale był, w przeciwieństwie do ich ojca, który od dnia rozwodu ani razu nie zapytał, jak im się układa. A on był. Nawet gdy się spóźniał, zawsze wracał.
To był bardzo mroźny, piękny wieczór. Na dworze biało. Latarnie oświetlały osiedle. Pachniało świeżo upieczonym sernikiem. Hmm, wtedy tego nie dostrzegałam; dopiero teraz przyszło mi do głowy, że wielu z nas ulega magii świąt.
W kącie domu stała choinka, którą kupiłam na bazarze i przywiozłam z dziećmi na sankach. Wnieśliśmy ją na trzecie piętro. On miał zamocować ją w stojaku, ale nie wracał. Dzieci czekały, a mnie nosiło coraz bardziej. Ubrałam się i wyszłam. Niby po cukier. Chciałam iść tam, gdzie zazwyczaj go znajdowałam, ale nie musiałam. Otworzyłam drzwi jego samochodu i już nikt mi nigdy nie wybaczył.
Podczas tegorocznej pasterki wszystkie oczy były zwrócone na mnie i na niego. Na mnie patrzyły z politowaniem, które tego wieczoru należało się Maryi i jej dziecku.
To moja wina, proszę pani, bo gdy otworzyłam drzwi auta, wpadłam w panikę. Uniosłam się i zaczęłam płakać tak głośno, że zapaliły się wszystkie światła w mieszkaniach sąsiadów. To moja wina, bo gdybym bez słowa zamknęła drzwi, nikt nawet by nie zauważył, że najpierw on wychodzi, a za nim wsiada ona.
Wioletta Klinicka
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl