– Oczywiście nie pójdziesz na ten układ? – zapytał ze zdumieniem Robert.
– Oficjalnie to już się zgodziłam.
– Że co?
– Nie stresuj się tak, on i tak tego nie dopnie.
– Skąd wiesz? A jeśli…
– To wówczas będę myśleć. A na razie tak mu w końcu napisałam, że mi samej poszłoby w pięty, ale cóż, zdecydowałam się, że zanim bym się co do niego pomyliła i faktycznie zrealizowałby plan, to muszę mu powiedzieć, co o tym wszystkim naprawdę myślę. Przede wszystkim i tak ma szczęście, że ja nikogo o niego nie wypytuję ani nie mam w zwyczaju dociekać prawdy – mówiłam trochę rozdrażniona, a może oburzona.
– No z tym dociekaniem prawdy to różnie bywa, ale fakt, o byłych i obecnych nigdy nie wypytujesz, ty dociekasz we własnym umyśle. Nieważne. Powiedz mi lepiej, o co ci chodzi, co znowu zrobił?
Lekceważąc pierwszą część zdania Roberta, bo w sumie miał rację, że tylko spekuluję, odpowiedziałam:
– Jak to: on po prostu nie zrobił nic, ale te uśmiechy to był dopiero początek konwersacji. Zaraz po tym napisał, a raczej zapytał, czy moja nowa sąsiadka, która, jak pamiętasz, mieszka teraz na górze i pracuje u jego brata, przekazała mi pozdrowienia od niego. I to jeszcze bym przełknęła.
– Dlaczego „przełknęła”? Co, nie może cię przez nią pozdrawiać?
– Robert, może, naturalnie, że może, ale ja jakoś mu nie wierzę, tym bardziej że po mojej zaprzeczającej odpowiedzi dopisał: „jak to, przecież zawsze mówię Nicoletcie: «jak spotkasz moje Amore, to przekaż pozdrowienia»”. Robert, proszę cię, nie wierzę, że powiedziałby o mnie „Amore”, po prostu nie ma takiej opcji.
– Dlaczego?
– Bo to zrodziłoby więcej pytań niż odpowiedzi, których on nie chciałby udzielić.
– Bierzesz poprawkę na swoją intuicję, może niesłusznie masz o nim takie niskie mniemanie.
– Ach, Robert, to nie mniemanie, ja po prostu wiem, że on mówi prawdę, gdy się pomyli, i kiedyś mu to nawet powiedziałam, a on sam stwierdził: „przecież obcym nie będzie się zwierzał”. Niech się, kurczę, nie zwierza, niech milczy lepiej… teraz też mu odpisałam: „nie wierzę, że tak powiedziałeś, i teraz to mnie rozśmieszyłeś”. A on wiesz, Robert, on dalej, że ja to na zawsze zostanę jego Amore i tęskni za moim towarzystwem, więc mu się odwdzięczyłam i napisałam: „nie wiem, czy mówisz prawdę, czy nie, i nie wiem dlaczego, ale ja za tobą też”. I coś się nagle stało, coś, co utkwiło mi głęboko w sercu. I wiesz, jak o tym pomyślę, to po prostu robi mi się niedobrze.
– Czyli?
– Było tak… on odpowiedział: „dziękuję za twoją tęsknotę i że o mnie myślisz, miło mi to wiedzieć”. Ja stwierdziłam: „zapewne miło jest wiedzieć, że ktoś cię lubi tylko za to, że kochasz dass du liebst”. Ale Robert, ja miałam napisać „za to, że żyjesz” – dass du lebst, że tylko żyjesz, a ten cholerny automatyczny słownik, który czasami płata figle… I wiesz, zorientowałam się dopiero, gdy on zapytał: „myślisz, że cię kocham?”. Już zaczynałam opisywać, że co to to nie, że na pewno mnie nie kocha, gdy coś mnie tknęło i spojrzałam na poprzednią wiadomość, bo co on nagle z tym kochaniem… Zanim wysłałam sprostowanie do tego fatalnego, wydawać by się mogło, błędu, on zaczął mieć pretensje do miłości.
– Hm, do miłości, czyli?
– Napisał: „miłość, miłość, wszyscy tylko o niej mówią, a ja po prostu za tobą tęsknię, za czasem z tobą spędzonym, bo zawsze się przy tobie dobrze czułem” – no, coś w ten deseń.
– Zabolało cię? – zapytał całkiem poważny Robert.
– Wiesz, w tamtej chwili nie, bo byłam pod wpływem emocji, ale po jego propozycji wspólnego zamieszkania zaczęłam się zastanawiać, dlaczego się zgodziłam i czy on wiedział, że się zgodzę, i czy utrzymuje ze mną kontakt tylko po to, abym nie zmieniła zdania, bo jeśli tak tęskni i pracuje w Trewirze, i kończy pracę o piętnastej, to dlaczego wciąż odkłada spotkanie? No powiedz: dlaczego? Czy ma kogoś innego? Czy to ta ze zdjęć? A jeśli tak, to dlaczego pisze do mnie? – Nie czekając na odpowiedź, kontynuowałam: – Więc skoro się zgodziłam, Robert, to się nie cofnę, o ile do tego dojdzie.
– Nawet jeśli kogoś ma?
– No jak ma, to chyba nie chce już mieć, co? Jak myślisz?
– Jeśli kogoś ma i od urlopu się nie odezwał, a to długo, bo prawie dwa miesiące, i teraz nagle ty się odezwałaś i on odpisał, i wciąż pisze, ale nie przyjeżdża, ale nagle chce z tobą zamieszkać – tak, jak będąc na urlopie, wyjechać z tobą na Bali – to przyznam, że jestem już głupi, bo albo to jest interesowny człowiek, albo niezdecydowany, albo zakochany.
Zaśmiałam się, bo pomyślałam o Ivym, znowu o nim, o tym, który mnie kochał inaczej albo po swojemu, który do dziś pisze, gdy tylko zobaczy mnie w aucie, pisze z taką radością, jakby nie tylko widział mnie przez ułamek minuty swojego życia, ale i w tym ułamku wydarzyło się coś niewyobrażalnie pięknego, jakieś iluminacje na niebie. A on już rodzinę założył i na co dzień żyjemy po innych stronach księżyca.
– Wiesz, Robert – odpowiedziałam zatruta doświadczeniem – najbardziej boję się, że jest interesowny, bo pomimo tego, że twierdził, że go nie interesują pieniądze, wciąż o nich mówi. Wiem, że jego sytuacja życiowa jest skomplikowana jak nasza znajomość, albo jeszcze bardziej, i może znowu to tylko moje przypuszczenia, ale powierzchownie wygląda na to, że z nas mógłby zrezygnować bez mrugnięcia okiem, gdyby tylko przyniosło mu to korzyści materialne. Jak Ivy, on też zrezygnował.
– No ale Ivy zrobił to z innych powodów.
– Och, Robert, czy to ma znaczenie w dwudziestym pierwszym wieku? Nie żyjemy w średniowieczu.
– Wiesz, Wioletta, gdy się tak przyglądam młodym facetom, którzy dla kasy uwodzą moje samotne koleżanki, to chyba cofnęliśmy się do tego średniowiecza.
– Tak, teraz panuje taka moda u chłopaków: żyć na koszt podstarzałych singielek.
– Myślisz, że Americo też taką podstarzałą znalazł? – Zaczęłam się śmiać i zanim wykrztusiłam swoją opinię, Robert, chcąc sprawić mi odrobinę przyjemności, dodał: – Oczywiście musiałaby być dużo starsza od ciebie.
– Dziękuję, jakiś ty miły, ale ci małolaci pomiędzy dwudziestym piątym a trzydziestym ósmym rokiem życia, którzy do mnie piszą, zapewne tak mnie postrzegają, jako podstarzałą potrzebującą singielkę.
– Wioletta, nie bądź tak surowa.
– Wolę być dla siebie surowa i świadoma powodu pisanych przez nich do mnie wiadomości typu: „uch, jaka ty piękna”, „och, jaka interesująca”, „marzę, żeby tylko cię zobaczyć…”. Co oni tam jeszcze piszą?
– A skąd mam wiedzieć, przecież do mnie nie piszą! – zaśmiał się Robert. – Ja tylko się zastanawiam, czy taki trend istniał zawsze w Europie, czy to jakaś nowość, że młodzi faceci, mający szansę na pracę, zdrowi, legalnie tu przebywający, nagle oferują swoją, powiedzmy, miłość w zamian za kasę.
– No, miłość z terminem przydatności.
– Czy właśnie tak myślisz o Americo? – Robert wyrwał nas nagle z zadumy.
– Nie, to niemożliwe. – Zamyśliłam się i dodałam po cichu. – Nawet nie chcę o tym myśleć. Ale jeśli już tego bym się obawiała, to byłaby tylko moja złość, tylko ona podpowiadała mi, że w zamian za wyjście z impasu finansowego mógłby spać z inną. Lepiej niech ją naprawdę lubi, a może nawet kocha, bo gdyby było inaczej, czułabym do niego obrzydzenie, które mogłaby mu wybaczyć tylko ślepa miłość.
– Albo zrozumienie.
– O nie, Robert, zrozumieć mogę chłopaka, który jest biedny, który pochodzi ze świata, w którym nie ma szans na rozwój. Może wówczas, o ile jest pracowity, ambitny i szczery w swoich intencjach, takiemu można pomóc, ale nawet wówczas kobieta w średnim wieku powinna zdawać sobie sprawę, że taka relacja ma prawo po trzech czy czterech latach się rozwiać, bo oni, ci młodzi, kiedyś zapragną założyć rodzinę – i co? Czy taka o dwadzieścia lat starsza kobieta da mu dzieci?
– No, Wiolka, czasami zdarza się cud, ale tymczasem trochę odbiegliśmy od tematu, bo Americo ci takich rzeczy nie proponuje, z tobą chce zamieszkać na innych warunkach. I nie możesz powiedzieć, że nie jest z tobą szczery.
– Tak, jest do bólu, on ze mną chce mieszkać jak z kupelą, z którą zasypia się w jednym łóżku.
– Ale to jest szczerość, nie możesz zaprzeczyć. Na dodatek, gdyby tego dopiął, toby zasługiwał na szacunek, bo to oznaczałoby, że chce stanąć na nogi o własnych siłach.
– Tak, tylko że przed tym pozyskaniem szacunku coś go bardzo długo powstrzymuje…
– I może to cię uwiera?
– Że niby co?
– Jego niezdecydowanie.
Zamyśliłam się. Może Robert ma rację, że temat wspólnego zamieszkania pojawił się nagle, jak burza w upalny dzień, która przynosi ulgę. Po prostu ni z gruszki, ni z pietruszki napisał, że musi się przeprowadzić do Trewiru i że w jego przypadku to nie jest takie proste. Najpierw kibicowałam mu, że da radę, a gdy wspominał, że będzie musiał poprosić brata o pomoc, zapewniłam go, że ten na pewno go wesprze. Nagle padł temat wspólnej kawy. Americo z całkowitą powagą, zawartą między wierszami, powiedział: „Wioletta, wiesz, że to na kawie się nie skończy”, a potem, ignorując moje żartobliwe: „a na czym?”, zapytał: „myślisz, że to byłoby dla nas obojga dobre?”. Ja odparłam: „ty mi powiedz”, a on: „ nie mam pojęcia, Madonna Mia, wiem tylko, że musze się wyprowadzić”. Gdzieś po drodze zaśmiałam się, że gdyby u nas było czwarte piętro, mógłby tam zamieszkać, albo gdybym miała wolny pokój, tobym mu go odstąpiła. Wówczas napisał: „może wynajmiemy mieszkania razem?”. Ja na to: „dobry pomysł, będziemy w poniedziałek i czwartek spać w mojej sypialni, we wtorek i piątek w twojej, a w pozostałe dni osobno”. On stwierdził: „ja myślę, że będziemy każdego dnia spać w jednym łóżku”, na co odpowiedziałam: „i nie będziemy sprowadzać kochanków do domu”. On zaś rzekł: „nie, ustanowimy reguły”. Ja zgodziłam się: „tak, reguły muszą być, bo oboje jesteśmy zwariowani”, a on odpowiedział: „to będzie zobowiązanie na dwa lata…”.
Teraz mogę się bronić, że podjęłam temat, myśląc, że to takie żarty, ale czy w głębi duszy nie dostrzegłam automatycznie szansy na to, aby mieć go chociaż w jakiejś części dla siebie? Gdy on napisał: „ja mówię poważnie”, odpisałam: „ja też”. Nie wycofałam się, bo…
Za moim brakiem filantropii przemawia też fakt, ojej, przeciwko mnie, urojenie, że on od razu przybiegnie do mnie, bo przecież musimy porozmawiać. Ma mi tyle do opowiedzenia, jednak on nie miał takiego zamiaru ani tego dnia, ani następnego, ani przez kolejne nadchodzące dni. Pisał, kreślił tylko parę słów, których chwytałam się jak tonący brzytwy. W pewnym momencie zrobiło mi się tak wstyd moich naiwnych myśli, moich nieczystych intencji, mojej głupoty…
– Wioletta, przykro mi – powiedział Robert, gdy mu się zwierzyłam ze swojej słabości – jednak najlepsze dla ciebie będzie, gdy pozwolisz mu odejść.
– Ale ja przecież nic nie robię, nie dzwonię do niego, nie piszę, nie pytam, to on pisze.
– Ale nie piszesz mu wprost, jak kiedyś to robiłaś – i to dość nagminnie – żeby więcej nie pisał. Dlaczego?
– Bo widzisz, Robert – odpowiedziałam po krótkim namyśle – już tyle razy do tego jego urlopu pisałam i tłumaczyłam mu, że niezobowiązujące spotkania z nim mnie męczą psychicznie, ponieważ ja marzę o związku, i tyle razy zmieniałam zdanie, że już mi wstyd to powtarzać…
– Jesteś pewna, że to wstyd, Wioletta? A może strach?
– Strach… – powtórzyłam z niedowierzaniem w głosie. – Niby czego się boję?
– Że posłucha, że nie napisze, że tym razem zrobi, o co prosisz. – Zamyśliłam się, bo muszę przyznać, że już kiedyś wpadła mi taka myśl do mojej zakochanej głowy.
Gdy zobaczyłam jego zdjęcia z urlopu, wówczas ostatni raz użyłam tych słów, ale on pisał dalej, rozpoczynając ze mną bitwę na wiadomości. Gdy już oboje byliśmy zmęczeni okazywaniem sobie wrogości, nagle napisał: „gdy wrócę do domu, to spotkamy się i porozmawiamy”. Po tych słowach wymieniliśmy się jeszcze kilkoma nieistotnymi wiadomościami o tym, jak to jesteśmy zmęczeni i musimy iść spać: ja sama, on stwierdził, że też sam. Pożegnaliśmy się, jakby ani tych zdjęć nie było, ani urlopu, ani wojny na słowa. I to wtedy obiecałam sobie, że nie użyję więcej słów: „nie pisz do mnie i nie zbliżaj się”. Może było już za późno, bo, owszem, wrócił, ale już nie napisał. Po dwóch miesiącach kolejne zdjęcia – jakie i dlaczego zapewne wiesz z poprzedniego odcinka – na nowo nas połączyły.
Niespodziewanie usłyszałam swoje imię:
– Wiolka, Wioletta… – To Robert próbował wyrwać mnie z zadumy.
– Tak, co mówiłeś?
– Mówię, że ja mam na myśli, żebyś pozwoliła mu odejść tak mentalnie.
– Niby jak mam to zrobić? Zapalić białą świecę w intencji rozstania, powtarzać afirmację: „rozstajemy się w zgodzie i przyjaźni, idź, Americo, w pokoju swoją drogą”?
– Nie kpij z duchowości, maleńka, nigdy nie wiesz, co i jaki ma na nas wpływ. Tymczasem zacznij od rozmowy ze sobą, bądź jeszcze bardziej szczera niż wobec mnie, przypomnij sobie, co jest dla ciebie ważne i zapytaj siebie, czy możesz od Americo to dostać i czy ty dałabyś mu to, czego on szuka. Zapytaj siebie, czy kochasz siebie, będąc przy nim… – I zamilkł, zostawiając mnie z tą dziwną konstelacją pytań.
To tego dnia zamiast próbować rozgryźć zachowania mojego chłopaka z poddasza i szukać odpowiedzi na pytania, dlaczego on tak postępuje, skoro wie, że mogę z nim zamieszkać, nie oczekując nawet w zamian seksu, dlaczego wciąż mnie uwodzi, dlaczego pisze, że o mnie myśli, tęskni, dlaczego wysyła te serduszka i buziaki, po co to wszystko, zaczęłam zastanawiać się nad swoim zachowaniem. Po pierwsze: czy kieruję się altruizmem, czy egoizmem? Dlaczego nie odmówiłam mu wspólnego zamieszkania: z miłości, ze strachu, że go więcej nie zobaczę czy chciałam mu pomóc? Czy jestem, czy staję się lepszym człowiekiem, będąc przy nim lub będąc z nim w kontakcie? Czy kocham siebie taką, jaka jestem przy nim?
I dlaczego wysłałam tę wiadomość, którą pokażę wam w kolejnym odcinku, a której zawartość chyba go zabolała. Byłam na niego zła, że mnie nie odwiedza? Czy kierował mną strach, że rzeczywiście jestem tylko alternatywą na drodze do jego celu? Może zgodziłam się, licząc, że z czasem, gdy tak będziemy razem i w dzień, i w nocy, że któregoś dnia on mnie pokocha i ze szczerością serca i z głębi duszy będzie mówił do mnie: „Amore mio”? Więc czy aby na pewno jestem taka altruistyczna?
A może pozwalając się uwodzić młodszym od siebie, to my, kobiety, jesteśmy bardziej interesowne? Kim stałam się w tej relacji: biorcą czy dawcą?
Wioletta Klinicka
Czytałaś poprzednie opowiadania z tej serii? Zacznij koniecznie od...
O dwóch takich, co ukradli spokój Wioletty
Po sielankowej kolacji przyszedł czas na kolejny zawrót głowy, wywołany jednym niefortunnym wypadem do Hiszpanii. Kto z tych dwojga tam pojechał i jaki to miało wpływ na ich relację dowiesz się po kliknięciu w poniższy tytuł.
W trzeciej części doszłam do wniosku, że czas opowiedzieć, jak oni się poznali i czy miłość zakłada różowe okulary w każdym wieku. Kliknij w poniższy tytuł i zaczytaj się w tej historii, bo może przeżyłaś coś podobnego, i opisuję właśnie twoje emocje?
Czy na schodach wymieszało się pożądanie z miłością od pierwszego wejrzenia?
Gdybym miała kiedykolwiek obrazić się na Roberta, to właśnie tego dnia i z tego powodu. Wiesz, jak nazwał kobiety? Normalnie przegiął, ale cóż może miał swój powód? Oceń tą sytuację sama klikając w poniższy tytuł.
Jak oczekiwania zniszczyły związek
Czasami piszę, pomijając Roberta. Książka |Americo, mój chłopak z poddasza | miała być bez jego sarkastycznych uwag i szarmanckich gestów, ale on zaprotestował, niemalże się obraził i co miałam począć. Zaczęłam go wtajemniczać w świat pary z pogmatwanymi charakterami. Ale pierwszą wersję również możesz czytać na moim blogu, i to całkowicie za darmo. Kliknij tylko poniższy tytuł i relaksuj się poprzez zaczytanie.
Baw się, relaksuj i dyskutuj z nami.
Piszę dla kobiet 35 plus, bo jesteś tego warta!
Dziękuję za Twoją obecność,
Wiola
Wioletta Klinicka
© 2023-2024 Wioletta Klinicka.
Realizacja Najszybsza.pl